Strona główna » Aktualności » Pod lupą - Arkadiusz Malarz

Pod lupą - Arkadiusz Malarz

Data publikacji: 21-09-2016 12:16



O słabej postawie Legii Warszawa w tym sezonie niech najlepiej świadczy fakt, że jej najjaśniejszym punktem w ostatnich tygodniach jest bramkarz - Arkadiusz Malarz. Zawodnik z olbrzymią charyzmą, bezpośredni, ale przede wszystkim mający naprawdę duże umiejętności bramkarskie. 


Jeszcze niedawno krzyczał do swoich kolegów: „k***, obudźmy się”. Po meczu z Borussią Dortmund mówił, że jest mu wstyd. Jak widać - golkiper Legii nie bawi się w dyplomatę i nie zamierza przebierać w słowach. Jednak wybuchowy charakter w połączeniu z wysokimi umiejętnościami pozwoliły mu osiągnąć w futbolu naprawdę dużo. Choć z drugiej strony, może gdyby nie buntownicza postawa w Panathinaikosie, dziś miałby na swoim koncie nieco więcej występów w Lidze Mistrzów i grałby w silniejszej lidze?

Ale po kolei. W Polsce Malarz długo nie mógł zrobić oszałamiającej kariery. Wychowanek Nadnarwianki Pułtusk próbował swoich sił między innymi w Polonii Warszawa, ale w stołecznym klubie zdołał rozegrać zaledwie siedem spotkań. Tam jednak spotkał Krzysztofa Dowhania - trenera bramkarzy, który teraz pomógł mu osiągnąć świetną formę w Legii.
 
Wracając do kariery - dopiero transfer do Świtu Nowy Dwór Mazowiecki sprawił, że młody bramkarz mógł zrobić mały kroczek naprzód. Mały, bo tam też nic nie zapowiadało, że będzie to zawodnik o wyjątkowym talencie, a w dodatku jego zespół został zdegradowany już po roku występów w elicie. No i sama postawa piłkarza - czytaj hulaszczy tryb życia - na pewno nie pomogła mu ustabilizować formy. Mimo wszystko golkiper z Pułtuska wreszcie otrzymał szansę w pierwszej lidze - przez rok mógł się odpowiednio reklamować i napsuć trochę krwi na boisku ewentualnemu przyszłemu pracodawcy. Dzięki dobrej postawie trafił do Amiki Wronki, która wówczas miała naprawdę silny zespół. Wystarczy podać takie nazwiska jak: Bieniuk, Micanski, Wasilewski, czy Murawski, żeby zobaczyć, że byle kto do Wronek nie mógł wtedy zawitać. 10 występów to jednak wynik przeciętny, a dodatkowo losy Malarza mocno skomplikowała… fuzja Amiki z Lechem Poznań.
 
Malarz znowu musiał więc szukać nowego klubu. Znalazł go w Grecji, która wówczas kojarzyła się kibicom w Polsce głównie z morderczymi pojedynkami na linii Panathinaikos Ateny - Olympiakos Pireus. Okazało się jednak, że i mniejszy klub może być tam trampoliną do sukcesu. Były bramkarz Amiki występował w Skodzie Xanthi tylko rok. Kto jednak myśli, że to kolejna seria pecha Arkadiusza Malarza, jest w błędzie. Kibice z Grecji szybko pokochali Polaka, a ten odwdzięczył się wieloma fantastycznymi paradami. Filmiki z jego interwencjami długo krążyły po greckich portalach sportowych. Co więcej, Malarz do dziś jest absolutnym rekordzistą jeśli chodzi o mecze z czystym kontem w jednym sezonie. Golkiper Skody skapitulował dopiero w ósmym kolejnym spotkaniu! 
 
Za długi język?
 
Nic dziwnego, że wielki Panathinaikos wyłożył za niego aż pół miliona euro. W dodatku po kolejnych dobrych występach miejscowi fani i inni piłkarze chcieli nawet, aby reprezentował barwy Grecji. Cudowny sen skończył się, gdy Koniczynki objął Henk Ten Cate. Do dziś nie wiadomo, dlaczego trener był aż tak wrogo nastawiony do Malarza. Być może postanowił go odsunąć za niewyparzony język, może bał się buntu w szatni po ewentualnym słabszym okresie, a może po prostu nie lubił graczy z irokezem na głowie. Fakty były jednak takie, że Polak ponownie musiał sobie szukać nowego domu. Włodarze Panathinaikosu na tyle jednak cenili umiejętności tego zawodnika, że postanowili go nie sprzedawać, a jedynie wypożyczyć. Padło na OFI Kretę, która do hegemonów nie należała, lecz była gwarantem regularnych występów. Ale tam też obecny gracz Legii nie zagrzał miejsca, a w dodatku już nigdy nie powrócił do Aten. Potem były jeszcze: Larissa, AEL Limassol, Panachaiki, Ethnikos, ale nigdzie Malarz nie cieszył się już takim uznaniem, jak w Skodzie i Panathinaikosie.
 
Postanowił wrócić do Polski i to nawet nie do Ekstraklasy, a do pierwszoligowego Bełchatowa. Ponownie okazało się jednak, że czasem niepozorna, może nie do końca popularna, oczywista decyzja jest najlepsza. Po fantastycznej rundzie Michał Żewłakow, dyrektor sportowy Legii Warszawa, postanowił dać doświadczonemu bramkarzowi jeszcze jedną szansę na zabłyśnięcie w wielkim futbolu. Początki Malarza przy Łazienkowskiej nie były łatwe. Ba, pisano, że dostał tę robotę tylko dzięki układom z Żewłakowem i że jest na tak duży klub po prostu za słaby. W dodatku jego rywalem do miejsca w składzie był Dusan Kuciak.
 
Mocny w bramce i na plakatach
 
Słowak wyjechał jednak z Polski, a w klubie postanowiono dać szansę właśnie Malarzowi. Okazało się, że to świetna decyzja, bo dziś były gracz Skody, czy Panathinaikosu jest nie tylko fachowcem między słupkami, ale też niezwykle wyrazistą i ważną postacią w szatni. To on powiedział kiedyś, że pieniądze nigdy nie były dla niego ważne w piłce. To on krzyczy na kolegów po przegranych spotkaniach, po klęskach nie boi się wyjść do dziennikarzy i inteligentnie spuentować występ zespołu. W dodatku stał się też wspaniałym magnesem marketingowym - to plakat z jego zdjęciem zapraszał na starcie z Borussią w Lidze Mistrzów. Nawiasem mówiąc, grając przeciwko Piszczkowi i spółce, spełnił jedno ze swoich największych marzeń - zagrał w Lidze Mistrzów. 
 
Przede wszystkim jednak to fantastyczny bramkarz, który po przyjściu do Legii jeszcze się rozwinął - mimo ponad trzydziestki na karku. W poprzednim sezonie na 19 występów aż 11 zakończył z czystym kontem. Jego największym atutem jest gra na linii i niesamowity refleks. Często podejmuje ryzyko, co sprawia, że kompilacje z jego interwencjami robią naprawdę spore wrażenie.
 
W tym sezonie już trzy razy uniknął straty bramki. Oczywiście to też zasługa dobrej postawy linii obrony, ale każda defensywa musi mieć swojego generała.
 
Michał Hardek
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA


do góry strony