Aktualności
OSTATNIE NEWSY.
Strona główna »
Aktualności »
Po latach. Paljić: Koledzy z Bundesligi mogą mi pozazdrościć
Po latach. Paljić: Koledzy z Bundesligi mogą mi pozazdrościć
Data publikacji: 26-03-2017 15:00Z drużyną z Reymonta rozstał się prawie pięć lat temu, a mimo to nadal śledzi wyniki Wisły. Co najbardziej wspomina z pobytu w Krakowie? Zdobycie mistrzostwa, pierwsze derby oraz pamiętny mecz z APOEL-em. Nawet miał okazję zagrać przeciwko byłemu koledze z zespołu. I to w… Australii! O przeszłości, teraźniejszości i przyszłości opowie Wam Dragan Paljić.

Byłeś zaskoczony, kiedy otrzymałeś wiadomość od Wisły Kraków?
Tak, to była bardzo pozytywna informacja. Czytam artykuły, które ukazują się na oficjalnej stronie i pomyślałem, że może ktoś kiedyś wspomni o mnie w cyklu „Gdzie oni są?”. (śmiech) W każdy weekend sprawdzam rezultaty Białej Gwiazdy. Ostatni mecz, jaki udało mi się obejrzeć w na żywo w telewizji to były derby Krakowa.
Jakie momenty zapamiętasz z pobytu w Wiśle?
Przede wszystkim zdobycie mistrzostwa Polski. W końcu jak do tej pory jesteśmy ostatnią wiślacką ekipą, która triumfowała w lidze. Dodatkowo pierwsze starcie o królowanie w Krakowie, gdzie w prawdziwym thrillerze pokonaliśmy Cracovię po golu Boukhariego w doliczonym czasie gry. Wtedy zaczęliśmy być drużyną i to starcie poprowadziło nas do triumfu.
Byliście o krok o Ligi Mistrzów. Czy to był najlepszy okres w Twojej karierze?
Zdecydowanie tak. Od piłkarskiego raju dzieliło nas pięć-sześć minut. Całe kwalifikacje były fajnym doświadczeniem. Wprawdzie wygraliśmy pierwszy mecz, a Patryk Malecki zdobył przepiękna bramkę. W drugim spotkaniu w naszych szeregach zapanował chaos - to był powód, dla którego straciliśmy gole. To jest futbol - liczy się szczęście. Trzeba przyznać, ze APOEL zagrał wtedy lepiej od nas. Mam dużo znajomych w Bundeslidze, a oni nie mieli okazji pojawić w pucharach, więc mogę się pochwalić: grałem w Lidze Europejskiej! (śmiech)
W klubie wiele się zmieniło. Gdybyś teraz przyjechał pod Wawel, prawdopodobnie rozpoznałbyś zaledwie kilka osób.
Wiem, że Rafał Boguski, Paweł Brożek, Arkadiusz Głowacki nadal są w zespole, a Sobolewski jest trenerem. Słyszałem jeszcze o Ondrášku, ale nie znam go osobiście. Mam kontakt z wieloma agentami, którzy śledzili go, gdy miał zmieniać klub, a on wtedy wybrał Wisłę.
Pamiętasz, ile goli strzeliłeś dla Wisły?
Nic trudnego! (śmiech) Zdobyłem jedną bramkę w meczu przeciwko Widzewowi Łódź. Co ciekawe - uderzyłem wtedy prawą nogą, chociaż zacząłem grę na lewym skrzydle. Kiedy Piotr Brożek doznał kontuzji, a Junior Diaz przeniósł się do FC Brügge, zostałem przekwalifikowany przez Roberta Maaskanta do defensywy.
Przeprowadziłeś się do kraju tulipanów, a konkretniej do Heraclesa Almelo. W pierwszym sezonie rozegrałeś osiemnaście spotkań, a później wystąpiłeś tylko w jednym.
Wybrałem Holandię, ponieważ graniczy z Niemcami. To wspaniałe uczucie, kiedy możesz rywalizować na najwyższym ligowym szczeblu z takimi ekipami jak Ajax czy Feyenoord. Pierwszy rok był znakomity, gdyż trener chciał mnie w swoim zespole. Pasowałem do jego stylu gry. Później szkoleniowiec się zmienił. To kraj, gdzie stawia się głównie na młodych, a ja już byłem po trzydziestce.
Skąd decyzja o wyjeździe do Australii?
Tak chciałem, miałem trzydzieści dwa lata. Wiedziałem, że to jeden z ostatnich przystanków w mojej profesjonalnej karierze. Pytałem o opinie kolegów, którzy występowali w kraju kangurów. Nawet grałem przeciwko Kew Jaliensowi. (śmiech)
Ale futbol nie jest tam popularny.
To prawda, lecz jest na świetnym poziomie. Porównałbym go do drugiej Bundesligi. Piękne stadiony, pogoda, plaże. Pierwszy mecz rozegrałem w czterdziestostopniowym upale. Jedyną wadą są długie podróże. Co dwa tygodnie musisz latać na zawody 4-5 godzin z jednego krańca Australii na drugi.
Zatem co skłoniło Cię do powrotu do Niemiec?
Zbudowaliśmy dom, dzieci zaczęły chodzić do szkoły, a żona znalazła świetną pracę. Jeszcze w Holandii skończyłem studia związane z zarządzanie sportem. Teraz uczę się, aby zdobyć wykształcenie asystenta zarządzania przedsiębiorstwem, dlatego jestem związany z firmą SAP - głównym sponsorem Hoffenheim. Dodatkowo chcę uzyskać licencję trenera UEFA B, a później UEFA A. Jestem szkoleniowcem i zawodnikiem w piątej lidze, a w przyszłości może założę własną akademię piłkarską.
W Polsce pracowałeś z pięcioma szkoleniowcami. Czy któryś z nich będzie dla Ciebie inspiracją?
Każdy trener ma inny styl. Staram się wybierać najlepsze rzeczy przejęte od opiekunów, z którymi miałem przyjemność współpracować. Buzuje we mnie bałkańska krew - na murawie ponoszą mnie emocje. Najlepszy czas spędziłem z Robertem Maaskantem. Kazimierz Moskal też był świetnym specjalistą. To samo uważam o Michale Probierzu, ale ten znalazł się w Wiśle w trudnym momencie.
Na portalach społecznościowych można zauważyć zdjęcia Twojej wspaniałej rodzinki. Czy Twoi synowie pójdą w piłkarskie ślady taty?
Mój starszy syn skończy w czerwcu dziewięć lat. Gra w Hoffenheim, tak jak ja. (śmiech) Uważam, że jest utalentowany. Ostatnio był na turnieju i wystąpił przeciwko zespołom z najwyższej światowej półki, na przykład Manchesterowi City. Mam nadzieję, że zrobi większą karierę niż ja. Kiedy mieszkaliśmy w Krakowie, on miał trzy lata, więc wszystko pamięta jak przez mgłę. Jestem z nich dumny!
Będziemy mogli zobaczyć Cię kiedyś na trybunach przy Reymonta?
Jasne! Pewnie w jakiś weekend znajdę czas i przyjadę z całą rodziną. Zaraz zadzwonię do kierownika Jarka Krzoski, żeby załatwił nam fajne miejscówki. (śmiech)
Rozmawiała Angelika Głuszek
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA