Strona główna » Aktualności » Gwiazdy Białej Gwiazdy #46: Walczak, wojownik, Wiślak - Mauro Cantoro

Gwiazdy Białej Gwiazdy #46: Walczak, wojownik, Wiślak - Mauro Cantoro

Data publikacji: 16-07-2018 16:39



W całym cyklu „Gwiazdy Białej Gwiazdy” obcokrajowcy długo czekali na swoją kolej. Ale ten zagraniczny piłkarz tak wpisał się w historię Wisły, że nie można go pominąć! Trzeci w kolejności Argentyńczyk w barwach Białej Gwiazdy, ale zdecydowanie najlepszy ze wszystkich pięciu, jacy przywdziewali koszulki krakowskiego klubu. I mało kto pamięta, że jeden z najlepszych defensywnych pomocników w 112-letniej historii Klubu przychodził na R22 jako… napastnik! Przed Wami nasz „Maurycy” - Mauro „El Toro” Cantoro!  
fot. historiawisly.pl fot. historiawisly.pl

Roberto Mauro Cantoro urodził się 1 września 1976 roku w argentyńskim Ramos Mejía, tuż pod Buenos Aires. To właśnie w stolicy Argentyny mały Mauro przebijał się do seniorów Vélez Sársfield, by w wieku niespełna 18 lat zadebiutować w pierwszej drużynie ówczesnego mistrza argentyńskiej Clausury, czyli rozgrywek drugiej połowy sezonu. W roku 1993, gdy Vélez walczył o trofeum, Cantoro występował na Mistrzostwach Świata do lat 17, które rozgrywane były w Japonii. Argentyńczycy w grupie trafili na późniejszych zwycięzców, Nigerię. To porażka z nimi różnicą czterech goli sprawiła, iż piłkarze z Ameryki Południowej uznali wyższość Superorłów i Australii, z którą zremisowali 2:2. 

Pierwsze spotkanie z późniejszym kolegą
 
Za plecami Argentyńczyków znalazła się Kanada, której jedną z bramek strzelił nie kto inny, a Cantoro. Co ciekawe, dalej od piłkarzy z Ameryki trafili… Polacy, którzy dopiero w półfinale ulegli Nigeryjczykom, a w meczu o trzecie miejsce przegrali serię rzutów karnych z reprezentacją Chile. Kluczową postacią polskiej reprezentacji był późniejszy kolega z zespołu „El Toro”, Mirosław Szymkowiak. 
 
W kolejnych latach młody Mauro kursował między macierzystym Vélezem, Atletico de Rafaela, a Universitario da Lima. W tym trzecim klubie „El Toro” czuł się najlepiej - o czym świadczy 13 goli zdobytych w 30 spotkaniach i tytuł mistrza peruwiańskiej Apertury, a więc turnieju otwarcia ligi. Po pierwszej części sezonu po Mauro ponownie zgłosił się Vélez. Po chwili jednak Argentyńczycy ponownie puścili swego podopiecznego do Universitario, które dzięki zwycięskiemu dwumeczowi ze zwycięzcą Clausury, Sportingiem Cristal wzniosło w górę trofeum za zwycięstwo w lokalnej Primera Division. Rok później stołeczny klub ponownie okazał się ligowym hegemonem, zaś Cantoro tym razem pokonał bramkarzy rywali 9 razy. Po okresie gry w Peru przyszedł czas na… Boliwię. Tam jednak w barwach Blooming Club Santa Cruz nie udało się powtórzyć osiągnięć z ligi peruwiańskiej i zdobyć kolejnego mistrzostwa. Mauro wraz z ekipą dostąpił jednak zaszczytu gry w Copa Libertadores - południowoamerykańskim odpowiedniku Ligi Mistrzów. 

Z napadu na środek pola
 
Po wygaśnięciu wypożyczenia do boliwijskiego klubu, a jednocześnie upływie kontraktu z Vélez Sársfield Mauro Cantoro związał się z Atletico de Rafaela, by po roku po raz pierwszy zamienić kontynent. Premierowym europejskim klubem Argentyńczyka okazało się Ascoli Calcio. „El Toro” chciał jednak grać wyżej niż na trzecim szczeblu rozgrywkowym. I choć po sezonie Ascoli awansowało do Serie B, „El Toro” był już gdzie indziej, bo pod Wawelem. „Grałem dobrze, strzelałem bramki, kibice traktowali mnie wspaniale. Ale nie zanosiło się na szybki awans do lepszego klubu. Wybrałem więc Wisłę” - przyznawał Argentyńczyk. I trzeba powiedzieć, że Mauro wprowadził się w pięknym stylu, w pierwszych czterech grach pięciokrotnie pokonując bramkarzy rywali. Potem jednak przyszedł kryzys, który zaowocował… szybkim wystawieniem „El Toro” na listę transferową. Jak się jednak później okazało, na szczęście sprzedaż Mauro nie doszła do skutku, z klubem zaś pożegnał się niezbyt przychylny Argentyńczykowi Franciszek Smuda. 
 
W jego miejsce w marcu 2002 roku przyszedł Henryk Kasperczak, który wpadł na pomysł przesunięcia „El Toro” na stałe na pozycję defensywnego pomocnika. Tam właśnie ukazały się największe atuty dwukrotnego mistrza Peru - nieustępliwość i siła fizyczna. Mauro Cantoro prezentował się w lidze z tak dobrej strony, że niezależnie od przeciwnika, to Biała Gwiazda na krajowym podwórku dominowała w środku pola. Duet Cantoro - Szymkowiak, w którym pierwszy odpowiadał za destrukcję, a drugi za konstruowanie akcji ofensywnych i dostarczanie futbolówki do napastników, był gwarancją jakości, która doprowadziła do zdobycia wymarzonego dubletu, a w przypadku „El Toro” do nagrody Pomocnika Sezonu. 
 
Wierny Wiśle
 
Nic dziwnego, że argentyńskim pomocnikiem zaczęły interesować się kluby pokroju Galatasaray czy Genoi. Cantoro jednak pozostawał przy Reymonta, a w samym Krakowie czuł się coraz lepiej. Świadczyła o tym także nienaganna polszczyzna, którą przez lata pod Wawelem wyszlifował „El Toro”. „Maurycego” chciała też wyszarpać Legia, ale ten stołecznemu klubowi odpowiedział prosto i dosadnie: „Wisła jest najlepszym zespołem w Polsce, a ja zawsze wierzyłem, że jestem na tyle dobry, żeby w niej grać. To po co miałem zmieniać klub na gorszy?! Za ten klub dałbym się pokroić”. A na domiar wszystkiego Wisła udowadniała swoją wyższość kolejne dwa sezony z rzędu, a Mauro był jej kluczowym elementem niemal zawsze, wyłączając może jedynie okres panowania Dana Petrescu.
 
Gdy szkoleniowcem był Dragomir Okuka, to na plecach „El Toro” Wiślacy awansowali do Pucharu UEFA - jego bramka w dogrywce z Iraklisem Saloniki dała przepustkę do fazy grupowej, a pamiętny gol po rykoszecie w starciu z Blackburn Rovers mógł dać trzy oczka, gdyby nie fantastyczny finisz Davida Bentleya, Benny’ego McCarthy’ego i spółki. To właśnie po tym starciu Cantoro został wybrany zawodnikiem spotkania i trafił do jedenastki kolejki drugich najważniejszych rozgrywek na Starym Kontynencie. 
 
Dobre występy „Maurycego” sprawiły, że znalazł się on w orbicie zainteresowań szkoleniowców reprezentacji Polski. Podstawy do powołania były - jego pradziadek, Bazyli Wolczak, był Polakiem, który w 1915 roku wyemigrował do Argentyny. Szybko jednak okazało się, że przez występy na juniorskich mistrzostwach świata Mauro nie może przywdziać koszulki z orłem na piersi. Mimo to zawodnikowi zależało na uzyskaniu polskiego obywatelstwa i cel ten został osiągnięty 23 kwietnia 2008 roku, już wtedy, gdy wiadomym było, że Wisła z Cantoro w składzie zapewniła sobie czwarte mistrzostwo kraju. Na piąte - i w przypadku Mauro ostatnie - przyszedł czas w kolejnym sezonie. Sezon 2008/2009 był ostatnim całym sezonem z „El Toro” w wyjściowej jedenastce. W połowie kolejnego Argentyńczyka przestał obowiązywać kontrakt, a władze Białej Gwiazdy nie zdecydowały się go przedłużyć. 
 
Wiślackie serce
 
Drugą połowę rozgrywek Mauro spędził w barwach Odry Wodzisław Śląski, a po jej spadku zdecydował się powrócić do Ameryki Południowej, gdzie zdążył reprezentować jeszcze barwy 6 ekip z ojczyzny, a także z Peru, w którym na dobre osiadł po zakończeniu kariery. I choć jeden z synów gra w Universitario da Deportes Lima, serce Mauro nadal bije dla Wisły, o czym często mogą przekonać się twitterowicze. Ze świecą szukać takich obcokrajowców w Ekstraklasie! 

¡Gracias por todo, el Toro! 
 
Jakub Pobożniak
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA


do góry strony