Strona główna » Aktualności » Gwiazdy Białej Gwiazdy #25: Twardziel z niesamowitym „kopytem” - Henryk Maculewicz

Gwiazdy Białej Gwiazdy #25: Twardziel z niesamowitym „kopytem” - Henryk Maculewicz

Data publikacji: 12-09-2017 21:30



Obrońca, który znalazł się w jedenastce stulecia Wisły Kraków, choć jego początki przy Reymonta nie były łatwe. Piłkarz ceniony nie tylko za inteligencję boiskową, lecz także za wykształcenie. Gracz, po którego strzałach futbolówka niemal rozrywała siatkę. Autor wielu przepięknych goli i reprezentant Polski na Mistrzostwach Świata w 1978 roku. Wiślak na mur beton - Henryk Maculewicz. 

Fot. historiawisly.pl Fot. historiawisly.pl

Henryk Maculewicz urodził się 24 kwietnia 1950 roku w małej miejscowości Grudza na Dolnym Śląsku. Do Krakowa przyjechał na studia i został w nim na dużo dłużej. „Beton” zaczynał krakowski rozdział kariery skutecznie łącząc treningi z Garbarnią i wykłady na Akademii Górniczo-Hutniczej. Już po niecałym sezonie działacze Białej Gwiazdy złożyli klubowi z Ludwinowa ofertę nie do odrzucenia - za 21-letniego Maculewicza oddali do lokalnej rywalki Zdzisława Koniora i Józefa Polonka. 

Wisła: złe dobrego początki
 
Premierowy występ wcale nie należał jednak do najlepszych - w debiucie 7 sierpnia 1971 roku Wisła uległa ŁKS-owi 0:3, a on sam pokonał własnego golkipera. Zdecydowanie były to jednak złe dobrego początki - w sezonie 1972/1973 Maculewicz zadomowił się bowiem na stałe w pierwszej jedenastce Białej Gwiazdy, a po dwóch pełnych cyklach rozgrywkowych został po raz pierwszy powołany do reprezentacji narodowej. 
 
U Kazimierza Górskiego „Beton” zagrał dwa razy - tuż po Mistrzostwach Świata w 1974 roku i dwa lata później. Gdy selekcjonerem został Jacek Gmoch, a więc od połowy roku 1976, Maculewicz grał niemal w każdym spotkaniu reprezentacji od deski do deski. Co ciekawe, w koszulce z orzełkiem na piersi Wiślak najczęściej był prawym obrońcą, choć w Wiśle na co dzień prezentował swe umiejętności na pozycji stopera. Jedynym, czego zabrakło mu w karierze reprezentacyjnej to gol i medal mistrzostw. Polska była bardzo blisko powtórzenia wyczynu z 1974 roku, lecz ostatecznie zajęła piąte miejsce. „Inżynier”, jak Maculewicza nazywał trener Gmoch, dowodził defensywą, która w czterech z sześciu spotkań zagrała na zero z tyłu. Sęk w tym, że w najważniejszych meczach - z Argentyną i Brazylią Polacy nie sprostali przeciwnikom. 
 
Obrońca na mur beton!
 
By jednak nieprzerwanie być kluczową postacią w kadrze, Maculewicz musiał wyróżniać się i w I lidze. Tak też było - twardą, męską i nieustępliwą grą obrońca rzetelnie pracował na szacunek kibiców, stając się z czasem ich ulubieńcem. To właśnie ze względu na sposób gry do Maculewicza przylgnął przydomek „Beton”. Po latach przyjął się i drugi - „Koń”. Wynikał on z niesamowitej siły uderzeń z dystansu, w jakich specjalizował się wychowanek BKS-u Bolesławiec. 
 
Najbardziej pamiętnymi golami zdobytymi przez stopera Wisły były te ze starcia ze Śląskiem Wrocław z 1976 roku i z Arką Gdynia z roku 1977. W pierwszym z wyżej wymienionych potyczek „Koń” wyręczył napastników i potężnym strzałem z koła środkowego nie dał szans bramkarzowi Wojskowych, Jackowi Wiśniewskiemu. W mistrzowskim, jak się później okazało, sezonie 1977/1978 strzałem z 45. metrów defensor Wisły ustrzegł swój klub przed pierwszą porażką w całych rozgrywkach. Gdy mecz zbliżał się do końca, a napastnicy Białej Gwiazdy nie mogli pokonać doskonale spisującego się między słupkami Władysława Żemojtela, „Koń” postanowił wykorzystać swój atut i kropnął niemal z połowy boiska. Na nic zdały się rozpaczliwe próby interwencji - piłka odbiła się jeszcze od poprzeczki i przekroczyła linię bramkową! „Jezus Maria” - tylko albo i aż tyle wyrwało się z ust komentatorowi tego spotkania, które nadawane było w publicznej telewizji. 

Kopyto w nodze!
 
Henryk Maculewicz potrafił również świetnie znajdować się pod polem karnym rywali i zdobywać ważne gole strzałami głową, większą część z jego wszystkich 14 goli dla Wisły stanowiły te zdobyte po rzutach wolnych. „Kopyto” Maculewicza często dawało o sobie znać - i przyzwyczajeni do pięknych bramek „Konia” kibice zwykle skandowali nazwisko obrońcy, gdy tylko sędzia podyktował stały fragment gry. Po jednym z nich, gdy piłka odbiła się od poprzeczki, spadła na ziemię dopiero w okolicach środka boiska - taką siłą dysponował „Beton”! Jedynym mankamentem w grze Henryka Maculewicza była nieco słabsza motoryka. Jednak i na to piłkarz do spółki z trenerem Marianem Kurdzielem znaleźli sposób - defensorowi Białej Gwiazdy aplikowane były dodatkowe treningi na… przyboiskowej skarpie. „Koń” wbiegał i zbiegał z niej raz po raz i, jak potem przyznawał, bardzo mu to pomagało!
 
Sezon 1978/1979 był dla Henryka Maculewicza ostatnim w barwach Wisły. Był on jednak także szczególny - rok po zdobyciu Mistrzostwa Polski, udziale w mundialu i wygraniu plebiscytu na najlepszego sportowca Krakowa, Henryk Maculewicz zrealizował ostatnie marzenie z Białą Gwiazdą - walkę o Puchar Europy. Krakowianie odprawili Club Brugge i przystąpili do 1/8 finału, gdzie los złączył ich ze Zbrojovką Brno. „Beton” wprawił w osłupienie 30 000 czechosłowackich kibiców, zapewniając ukochanemu klubowi remis 2:2 w końcowej fazie meczu, oczywiście po perfekcyjnie wykonanym rzucie wolnym. W rewanżu pod Wawelem zespół Oresta Lenczyka zremisował 1:1 i awansował do ćwierćfinału, w którym odpadł po dramatycznym boju z Malmö FF. Skupiona na kontynentalnych rozgrywkach Wisła w lidze zajęła dopiero 13. miejsce, a w Pucharze Polski w finale uległa Arce Gdynia. Również meczem z Arkowcami Henryk Maculewicz zakończył karierę w klubie z Reymonta - 10 czerwca 1979 roku krakusi wygrali u siebie 3:0 po hat-tricku Kazimierza Kmiecika. 

Zagranica: dobre złego początki
 
W wieku 29 lat Henryk Maculewicz przeniósł się do francuskiego Lens, które dwa lata wcześniej osiągnęło największy sukces - wicemistrzostwo kraju, po czym spadło na zaplecze Ligue 1. Po roku piłkarze ze Stade Félix Bollaert wrócili do najwyższej klasy rozgrywkowej i z „Betonem” w składzie zajęli dziewiąte i trzynaste miejsce w lidze. Niestety we Francji „Koń” nie mógł poszczycić się już końskim zdrowiem, przez co po dwóch latach w Ligue 1 przeniósł się do czwartoligowego Paris FC. 
 
Potem przyszedł czas na karierę trenerską w… Gabonie. Maculewicz miał za zadanie utrzymać w pierwszej lidze CSB Batevall. Sztuka ta powiodła się, lecz wiślacki obrońca o mało co nie przypłacił tego osiągnięcia życiem. Podczas święta z okazji końca sezonu, 37-letni wówczas szkoleniowiec został potrącony przez ciężarówkę gabońskiej żandarmerii wojskowej. Tylko „Koń” mógł przeżyć taki wypadek - rekonwalescencja trwała kilka lat, po których Henryk Maculewicz powrócił do miasta, w którym spędził największą część swej bogatej kariery. 
 
Jakub Pobożniak
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA


do góry strony