Aktualności
OSTATNIE NEWSY.
Wywiad z Andrzejem Iwanem
Data publikacji: 29-06-2006 16:55Marcin Górski: Jest Pan jednym z dwóch zawodników Wisły, którzy na Mistrzostwa Świta po jechali dwóch razy. Jak udało się to osiągnąć?
Andrzej Iwan: Myślę, że to i tak nie jest liczba taka, która mogłaby mnie zadowolić. Miałem szansę pojechać jeszcze na trzecie mistrzostwa, już jako zawodnik Górnika Zabrze. Złamałem jednak nogę tuż przed końcem sezonu. Tak samo nie mogę być zadowolony z samej liczby występów. Chociaż byłem na dwóch mundialach, to nie pograłem zbyt wiele.
W tamtym czasie Wisła miała bardzo dobrych piłkarzy. W 1984 roku było pięciu naszych piłkarzy, w 1978 bodajże czterech plus Marek Kusto, który był świeżo upieczonym zawodnikiem legii po odejściu z Wisły.
Czy można w takim razie powiedzieć, że to grze w Wiśle zawdzięcza Pan powołania?
Na pewno, bo przecież grałem w Wiśle. Byłem powoływany jako zawodnik Wisły. Głównie jednak te dwa wyjazdy zawdzięczam trenerom, którzy mnie powoływali. Dzięki temu, że grałem w Wiśle, choć byłem młodym zawodnikiem, bo w 1978 byłem najmłodszym zawodnikiem Mistrzostw Świata, zostałem dostrzeżony przez trenera Gmocha i pojechałem.
Wspomniał Pan o tym, że był Pan najmłodszy piłkarzem na mundialu w Argentynie. To chyba taki niezwykły aspekt tamtych mistrzostw?
Tak, na pewno. Samo powołanie na mistrzostwa nie było dla mnie żadna niespodzianką. Powiem więcej, chyba jako pierwszy wiedziałem, że pojadę na te mistrzostwa. Byłem jeszcze w wieku juniora, byłem powoływany do kadry, ale nie mogłem grać w oficjalnych meczach. Ówczesna władza szykowała bardzo mocną reprezentację juniorów na Mistrzostwa Europy, które odbywały się wtedy w Polsce. Ówczesne przepisy nie pozwalały na to, żebym grając w pierwszej reprezentacji mógł grać równocześnie w juniorach. Grałem więc tylko nieoficjalne mecze w reprezentacji. Byłem powoływany już rok wcześniej do pierwszej reprezentacji. Nie zadebiutowałem w niej jednak, bo byłbym spalony na te mistrzostwa juniorów, a wiadomo, jeśli Polska była gospodarzem, władze chciały, żebyśmy osiągnęli sukces. Zajęliśmy wtedy trzecie miejsce, co nie wiem, czy jest5 sukcesem, bo kadrę mieliśmy bardzo mocną. Ja grając w tych mistrzostwach wiedziałem już, ze pojadę także na te mistrzostwa dla dorosłych.
Inna sprawa, czy byłem na te mistrzostwa dobrze przygotowany. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nie. Za mną był ciężki, jak dla młodego chłopaka, sezon ligowy, przedłużony rozgrywkami juniorskimi, także wydaje mi się, że nie byłem optymalnie przygotowany. Może to dlatego zagrałem tak niedużo na tamtych mistrzostwach.
Osiągnięty w 1978 roku wynik, był chyba porażką w porównaniu z trzecim miejscem, które reprezentacja przywiozła cztery lata wcześniej? Jakie były w 1978 roku oczekiwania wobec was?
Wszyscy mieli w pamięci 74 rok i występ po długim czasie na mistrzostwach świata. Oczywiście, po drodze był jeszcze sukces na olimpiadzie, ale to nie było to samo. Na mistrzostwach trzeba było się mierzyć z zawodowcami, a na olimpiadzie wtedy mogli gra c tylko amatorzy. Sukces z 1974 tkwił wiec we wszystkich głowach, zresztą tkwi do teraz. Wtedy ekipa Kazimierza Górskiego rozprawiła się z wieloma super ekipami, co wzbudziło na pewno apetyty. Działo się tak tym bardziej, że niewiele osób z tamtej kadry ubyło. Z pierwszej jedenastki nie pojechali bodajże tylko Gadocha i Maszczyk. Doszli za to młodzi, bardzo zdolni zawodnicy, jak Zbyszek Boniek, Adam Nawałka, czy ja. Głośno może nikt z kibiców nie mówił, jakie są apetyty, ale wilka z lasu wywołał trener Gmoch. Powiedział on wyraźnie, oficjalnie, że jedzie po mistrzostwo świata.
Zakończenie mundialu było dla nas i kibiców ogromną porażką. Była to także porażka trenera Gmocha, któremu w ostatniej chwili zabrakło odwagi sprzed mundialu. Chyba było trochę zagubienia przy ustalaniu składów na poszczególne mecze, także na koniec przyszło rozczarowanie.
Czy to, że trener Gmoch powołał tak młodego zawodnika, jak Pan, było jednym z tych odważnych posunięć, o których Pan wspomniał?
Trener Gmoch nie miał za bardzo wyjścia, jeśli chodzi o moja osobę. W tych spotkaniach sparingowych, w których mogłem grać, prezentowałem się bardzo dobrze, strzelałem bramki. Trener Gmoch zresztą sam postanowił mnie ukryć. Powiedzonko o tym, że będę tajną bronią na mistrzostwa, stało się wręcz słynne. Wszystko się jednak trochę pokomplikowało. W pierwszym meczu nie grałem, w drugim wszedłem, dałem dość dobrą zmianę. W trzecim spotkaniu dostałem szansę od początku. Nie zagrałem jakiegoś rewelacyjnego meczu i potem poszedłem w odstawkę. Podobna sytuacja była wtedy ze Zbyszkiem Bońkiem, który też był w świetniej formie, ale trener nie zdecydował się go od początku wystawiać. Wydaje mi się, że trener Gmoch nie miał pewności co do formy niektórych zawodników, albo mylnie ją oceniał. Być może między innymi dlatego stało się tak, że nie walczyliśmy nawet w tym małym finale.
Na ile usprawiedliwieniem dla tego, że nie udało się osiągnąć tego małego finału był fakt, że w drugiej grupie mieliście Brazylię i Argentynę?
Liczyliśmy na to, że zajmiemy przynajmniej drugie miejsce, które da nam szansę gry przynajmniej o brązowy medal. Pierwszy mecz to słynna sprawa z rzutem karnym, którego nie wykorzystał Kaziu Deyna. To spotkanie, choć przegrane, było chyba naszym najlepszym występem w trakcie tamtych mistrzostw, a to na pewno wpłynęło na drużynę. Nawet w tym spotkaniu były jakieś dziwne roszady na poszczególnych pozycjach. Trener Gmoch doszedł do wniosku, ze Argentyńczycy nie grają dobrze głową, za to są szybcy z zwrotni, więc jako stopera wystawił zamiast Jurka Gorgonia Henryka Kasperczyka. Tymczasem pierwszą bramkę dla Argentyny strzelił Kempes właśnie głową. Nie wszystko więc, co trener przewidział, sprawdzało się. Chyba więc zasłużenie te dwie ekipy wyszły z grupy. Argentyna, wiadomo, gospodarzom pomagają nawet ściany, potem osiągnęli mistrzostwo świata. Uważam, ze Brazylia była najlepszą drużyną wtedy. QW 1978 roku mówiło się o rozczarowaniu, teraz jednak, gdy na to patrzę, widzę, że tamte dwie drużyny były od nas lepsze.
Który z systemów rozgrywania mistrzostw świata jest lepszy? Druga grupa czy rozgrywki pucharowe od 1/8 finału?
Oba mają dobre strony, ale i słabe. Wtedy pamiętam, że Argentyńczycy liczyli na lepszy bilans bramek, dlatego z Brazylią grali na remis. Wyglądało to tak, jakby wiedzieli, że jeśli będą potrzebowali wysokiego zwycięstwa, to je osiągną. Tak się rzeczywiście stało. Brazylia wygrała z Polską 3:1, natomiast Argentyńczycy pokonali Peru 6:0, strzelali bramki tak, żeby nie było żadnych wątpliwości.
Teraz natomiast rozpoczęcie fazy pucharowej odbija się na poziomie mistrzostw. O ile w fazie grupowej można było zobaczyć kilka naprawdę fajnych meczów, to teraz większość spotkań 1/8 rozczarowała. Niby są dogrywki, karne, więc emocji nie powinno zabraknąć, ale widać, że niektóre zespoły, jak w meczu Szwajcarii z Ukrainą, czekały do tego momentu . To był setnie nudny mecz, widać było, że oba zespoły chcą tylko karnych – Szwajcarzy się na tym przejechali. Stawka, pieniądze paraliżują piłkarzy, a co gorsza, sędziów. Ja po pierwszym tygodniu mundialu byłem wręcz zszokowany dobrym sędziowaniem. Gdy przyszło jednak sędziowanie o stawkę, jest już dużo gorzej.
Cztery lata po 1978 roku znów zakwalifikował się Pan do kadry jadącej na mundial. Czy to coś dało, ze były to już drugie mistrzostwa świata?
Na pewno spokojniej podchodziłem do tej imprezy. Poza doświadczeniem dochodziła jeszcze sytuacja w kraju. Przez pół roku poprzedzające mundial w kraju był stan wojenny. Przez to nasze przygotowania były dziwne. Nie mogliśmy zagrać żadnego meczu z inna reprezentacją, bo rządziła nami junta. Jeśli już, to graliśmy z drużynami klubowymi. Wszystko było niewiadomą, bo nie graliśmy z żadną reprezentacją, nie wiedzieliśmy, na co nas tak naprawdę stać. Jechaliśmy, można powiedzieć, w ciemno.
Ja nie odczułem jakiejś specjalnej rywalizacji o miejsce w składzie. Ta ekipa, która wywalczyła awans, była pewna wyjazdu, bo tak nam wcześniej obierał trener Piechniczek. Tu dotrzymał słowa, w przeciwieństwie do tego, co działo się teraz z selekcją przed mundialem w Niemczech.
Jeśli chodzi o same mistrzostwa, to najlepiej zapamiętam dużo próśb znajomych o przywiezienie rzeczy potrzebnych do codziennego życia. Ludzie nie mogli się ruszyć z domów, wyjechać za granicę, w trakcie stanu wojennego, więc my w trakcie zgrupowań otrzymywaliśmy niezliczony liczby prezentów typu mydła, szampony. Taktowano nas tak, jakbyśmy się wyrwali z jakiegoś więzienia, a my jako piłkarze tak bardzo tego nie odczuwaliśmy.
W 82 roku tez nie pograł Pan zbyt dużo.
Tak, to była złożona sprawa. Kontuzję mięśnia złapałem już w marcu. Pomimo tego urazu, dość poważnego, grałem praktyczne całą ligę, można powiedzieć, jedną nogą, bez przyspieszenia. To była kontuzja typowo lekkoatletyczna. Przed samym mundialem dostawałem zastrzyki. Lekarz zapewniał mnie, że są to tylko witaminy, tymczasem potem okazało się, że były to blokady. Działo się tak dlatego, że trener Piechniczek bardzo na mnie liczył, byłem w świetnej formie. Chociaż nie byłem w najwyżej formie fizycznej, to w sparingach prezentowałem się dobrze, badania wydolnościowe tez miałem na najwyższym poziomie. Trener nie wyobrażał sobie wtedy reprezentacji beze mnie.
Właściwie to już w pierwszym meczu doznałem kontuzji, ale jeszcze nie wyglądało to tak strasznie. Dostałem trzy dni wolnego, do meczu z Kamerunem, znowu dostałem serię zastrzyków. Wychodząc na rozgrzewkę nie czułem bólu, tymczasem okazało się, ze ten miesień targał się, targał, aż wreszcie w 20 minucie meczu z Kamerunem po prosu nie wytrzymał. Dla mnie w tym momencie skończyły się mistrzostwa.
Wiąże się z tym jeszcze taka niemiła sprawa, że zamiast wysłać mnie gdzieś od razu do szpitala na miejscu, czy nawet wysłać do Polski, to ja siedziałem miesiąc na miejscu. Miałem miesiąc pięknego urlopu w Hiszpanii, ale odbiło się to potem na długości przerwy w grze. Dopiero po 9 miesiącach wróciłem do gry.
Mówi Pan, że był Pan bardzo ważnym piłkarzem dla trenera Piechniczka. Czy w takim razie z Andrzejem Iwanem w składzie Polska byłaby w stanie wejść do finału?
Ciężko jest powiedzieć. W piłce, jak w życiu, o wszystkim decydują przypadki. Czasami jest 10 sekund, które zadecydują o wszystkim. Różne był teorie. Niektórzy mówili, że to dobrze, że złapałem kontuzję, bo Bońka przesunięto do ataku i dzięki temu gra wyglądała zupełnie inaczej. Niemniej jednak ja przed mistrzostwami czułem się świetnie, jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne, tylko tak jak mówię: ta bardzo ważna część ciała, jaką jest dla piłkarza noga, okazała się zbyt słaba. Może to i dobrze, bo przecież mogło być tak, że ja byłbym ciągle niepełnosprawny, trener Piechniczek cały czas stawiałby na mnie, lekarz by mówił, że jestem zdrowy. Wtedy mogłoby skończyć się nawet na fazie grupowej, bo przecież w takich warunkach mogliśmy nie wygrać nawet z Peru.
Gdybym był jednak w pełni zdrowy, to jestem przekonany, że nie musielibyśmy czekać do meczu z Peru na pierwszą bramkę w tych mistrzostwach.
Co było po tamtych mistrzostwach mocniejsze: radość z osiągniętego sukcesu, czy żal, nie mógł Pan grać?
Miałem dużo czasu, żeby się oswoić z myślą, że już nie gram, bo kontuzja przytrafiła się już drugim meczu. Na pewno radość z tego medalu mąciła sprawa kontuzji, tym bardziej, że wiedziałem, że kontuzje mięśniowe powinno się operować jak najszybciej . Szczerze mówiąc martwiłem się tym, co się stanie z moją dalszą przygodą z piłką bardziej niż zastanawiałem się nad tym, co dzieje się na mundialu. Dla mnie ważniejsze było moje dalsze życie niż to, co się stanie. Radość oczywiście była wielka, ale jednak bardzo zmącona tymi obawami.
Jadąc na mistrzostwa w 82 spodziewał się pan, że uda się zajść tak daleko?
Myślę, że nikt się nie spodziewał. Oczywiście, mieliśmy bardzo mocnych piłkarzy w swoich szeregach, byli jeszcze ci, którzy grali w 74 roku, jak Grzesiek Lato, czy Władek Żmuda, był znakomity bramkarz, jak był Młynarczyk, najlepszy polski bramkarz tamtego okresu, był wreszcie Zbyszek Boniek – wschodząca gwiazda europejskiego futbolu i wielu innych utalentowanych chłopaków. Tak jak już jednak mówiłem, że do końca nie wiedzieliśmy, na co nas stać. Przeciwników znaliśmy tylko z kaset wideo. Na pewno styl, w jakim zdobyliśmy ten medal nie był tak porywający, jak ten z 74 roku.
Co zadecydowało o tym, że to medal z 1974 roku, a nie wasz, jest owiany tak legendą?
Myślę, że to w głównej mierze właśnie styl, w jakim tamten sukces osiągnięto. Oczywiście był to pierwszy duży sukces polskiej profesjonalnej piłki reprezentacyjnej, ale według mnie styl był ważniejszy. Poza meczem ze Szwecją, w 1974 roku Polska każdy mecz grała bardzo dobrze i co ważniejsze, nowocześnie. Włączający się boczni obrońcy to była nowość, a przecież pamiętamy rajdy Szymanowskiego i Musiała, zresztą Wiślaków. Dodatkowo te mistrzostwa poprzedzał sukces na Wembley. Myślę, że to zadecydowało o tej legendzie.
Gdy w 1974 roku oglądał Pan mistrzostwa, myślał pan, że osiągnie pan w swojej karierze taki sam sukces?
W 74 roku nie miałem jeszcze 15 lat skończonych. Jakby mi ktoś wtedy powiedział, że za cztery lata będę na mundialu, to chyba bym zwariował, albo powiedziałbym tej osobie, że zwariowała. Niemniej jednak już dwa lata później grałem w pierwszej drużynie Wisły i to się stawało coraz bardziej realne.
W 1974 roku po zakończeniu każdego meczu Polaków biegało się na boisko szkolne, czy na podwórko i każdy z nas chciał być Szarmachem, Deyną, Grzegorzem Lato. Toczyliśmy jeszcze raz boje Argentyna – Polska, rozgrywaliśmy mecze miedzy szkołami osiedlami. To było coś niesamowitego. Trudno jest opisać słowami to, co się wtedy na bazie sukcesu Polaków wyprawiało. To się nigdy więcej nie powtórzyło, takiej atmosfery już chyba nigdy nie będzie.
Te dwa Mistrzostwa Świata to także dwóch różnych trenerów. Z którym się lepiej współpracowało?
Pierwszy mundial – wiadomo, byłem wniebowzięty, że w ogóle pojechałem. Nawet nie byłem rozczarowany tym, że zagrałem tylko dwa razy, dal tak młodego zawodnika to też było duzym osiągnięciem. Wróciłem więc zadowolony, że przeżyłem ten mundial. W tamtym czasie bardzo podobał mi się styl pracy trenera Gmocha. On był taki zamerykanizowany. Używał wtedy do treningów już fotokomórek, robił różne pomiary – to była rewolucja. Również podejście ze strony psychologicznej, taki trening mentalny, był też no9watorski. Na przykład obrońcy mieszkali osobno, trenowali też osobno i to z trenerem judo, czy karate, żeby nabrać twardości. Zgrupowanie mieliśmy w jednym miejscu, natomiast na treningi jeździliśmy w inne miejsca. To wszystko mi imponowało.
Trener Piechniczek natomiast był dla mnie osobą spiętą, mającą zbyt mało luzu, tak go wtedy odbierałem. My, Krakusy, zupełnie inaczej niż on podchodziliśmy do piłki. On był ze Śląska, a większość działaczy pochodziła z warszawy, więc nie było w związku ufności wobec niego. Cały czas patrzono mu na ręce. Zresztą po dwóch zremisowanych meczach na mistrzostwach już zaczynano przymierzać się do zmiany trenera, na trzecie spotkanie był już podobno przygotowany jakiś nowy szkoleniowiec z Warszawy. Ten przewrót jednak się nie udało.
Dopiero potem, gdy spotkałem się z trenerem Piechniczkiem grając w Górniku Zabrze zrozumiałem, że on nie mógł sobie pozwolić na ten luz, bo zapewne sam dostałby luz ze stanowiska.
Dlaczego według Pana Mistrzostwa Świata przyciągają tylu fanów, skupiają na sobie uwagę całego świata?
Przede wszystkim odbywają się one raz na cztery lata. Poza tym jest to przegląd tego, co najlepsze w piłce. Impreza ta organizowana jest przez tak wielką i bogatą organizację, jaką jest FIFA. Wszystko organizowane jest z takim rozmachem, jak ten mundial. Wszystko, co związane z piłką, ma miejsce na mistrzostwach świta. To, co mi się nie podoba to zbyt duża ilość drużyn. Te mistrzostwa, gdy występowało 16 zespołów, może 24, to była optymalna liczba. Chociaż poziom piłki się wyrównał, to jednak jest zbyt dużo drużyn, którą chcą na mundialu tylko przeszkadzać.
Na koniec chciałem zapytać, kto według Pana zostanie mistrzem świata?
Myślę, że Brazylia. Udało mi się wytypować wynik meczu Francji z Hiszpanią i wydaje mi się, że Francuzi także w dalszej fazie będą mieli wiele do powiedzenia. To był dla tego zespołu taki mecz na przełamanie. Jestem pod wrażeniem obrony tego zespołu: Sagnol, Gallas, Thuram i Abisal jest to wspaniała formacja. Problem w tym, że następny mecz Francja rozegra z Brazylią i tu jest problem. Nie uważam, że Francja jest na straconej pozycji, niemniej jednak potencjał Brazylia ma największy. Mimo słabej gry Ronaldinho, każdy może tam każdego zastąpić. Grają na pół gwizdka, ale chciałoby się, żeby inne zespoły grały na cały gwizdek, tak jak oni na pół.