Strona główna » Aktualności » Trener, piłkarz i dziennikarz

Trener, piłkarz i dziennikarz

Data publikacji: 24-11-2007 01:43



Rozmawiał o piłce nożnej z Gerardem Depardieu. Pracował jako dziennikarz, był również asystentem w reprezentacji Polski. Teraz jako asystent trenera Macieja Skorży analizuje spotkania siedząc na... trybunach. Kto to i dlaczego tak robi - dowiecie się, czytając nasz wiślacki wywiad.

Ten wywiad ukazał się w czwartkowym, 46 numerze newslettera Białej Gwiazdy.

Anna Maśko, Marcin Górski: Jak to jest oglądać mecze swojej drużyny z trybun?

Rafał Janas: Fajnie jest, bo dużo więcej widać, niż z boiska. Na razie taka jest moja rola, ale na początku ustalenia były inne. Andrzej Blacha miał na zmianę ze mną oglądać mecze z trybuny. W związku z tym, że nam idzie, to nie zmieniamy taktyki.

Czyj to był pomysł?
Trenera Skorży. Ze względu na to, że jest nas dużo w sztabie, nie wszyscy musza siedzieć na ławce. Zamiast tam się ściskać, ustaliliśmy, że jeden z nas będzie wędrował na trybuny, żeby obserwować mecz z góry i przekazywać ewentualne uwagi. Czasem, gdy jestem na trybunie dzwonię do trenera Blachy, żeby przekazać to, czego oni mogą ewentualnie nie widzieć. Z trybun jest trochę lepsza oglądalność. W przerwie natomiast przekazuję moje uwagi trenerowi Skorży. Bez sensu jest, żeby z ławki wszyscy obserwowali to samo, skoro jedna osoba może zobaczyć coś więcej.

Co dokładnie widać lepiej z wysokości trybun?
Przede wszystkim ustawienie. Na różnych stadionach ławki są różnie ustawione. Czasem są tak nisko, że widać tylko nogi zawodnika biegającego po drugiej stronie boiska. Widzę zbyt dalekie ustawienie formacji, to, że ktoś z drugiej strony nie podłącza się do akcji. Jest inna perspektywa, z góry można zobaczyć wszystko jak na dłoni.

Dużo było tych telefonów do trenera Blachy?
Nie. Na ławce przecież siedzą doświadczeni trenerzy – Maciej Skorża, Andrzej Blacha, Andrzej Bahr. Oni mogą czegoś nie dostrzec, kiedy jest jakieś zamieszanie na boisku, kiedy jest zła widoczność. Staram się nie przesadzać i nie dzwonić co 5 minut. Dzwoniłem tylko w jakichś ekstremalnych sytuacjach – przez te wszystkie mecze zadzwoniłem może 4 razy, żeby Andrzejowi coś powiedzieć.

Czy siedzenie między kibicami nie przeszkadza w obserwacji meczu?
Na razie nie, bo wygrywamy i wszyscy są zadowoleni (śmiech). Absolutnie mi to nie przeszkadza, to jest moja praca. Jeśli mogę się przysłużyć siedząc na trybunach, to naprawdę nie ma problemu. Na wyjazdach się zdarzało, że ktoś zwrócił na mnie uwagę, coś krzyknął, ale absolutnie nie przejmuję się tym, bo taki jest nasz zawód. Myślę, że trenerom siedzącym na ławce też się obrywa.

Da się obejrzeć mecz na chłodno wśród kibiców?
Staram się odizolować od kibiców, nie rozmawiać, skupić na grze. Na trybunach bardziej się denerwuję, niż siedząc na ławce. Na ławce można jakoś odreagować, coś krzyknąć, jakoś wyładować swoje zdenerwowanie. Na trybunach jest o to trudniej, szczególnie na wyjazdach, bo wtedy od razu zwraca się na siebie uwagę. Staram się nie rozmawiać z kibicami w trakcie meczu, żeby czegoś nie przeoczyć.

Wiemy już, że kibice na wyjazdach czasem zwracają na Pana uwagę. A jak jest w Krakowie?
Siedzę w ostatnim rzędzie, staram się w oczy nie rzucać. Ze swoimi sąsiadami już się zapoznałem, więc oni już znają moje przyzwyczajenia, że nie chcę rozmawiać, wiedzą, po co tam siedzę. Szanujemy się i nie ma najmniejszego problemu.

A po strzelonej przez Wisłę bramkę też trener siedzi spokojnie?
Chyba skaczę do góry. Nie wiem, co dokładnie robię, bo to są ogromne emocje. Na pewno bardzo się cieszę. U siebie jest to normalna relacja, na wyjeździe natomiast staram się trochę ograniczać, mniej żywiołowo reagować, żeby potem nie mieć problemów i móc w spokoju oglądać mecz.

Czy jest taka drużyna, w meczu z którą po strzelonym przez Wisłę golu nie okazywałby Pan radości?
Nie ma. Nie byłem z jakimś klubem związany przez na tyle długi czas, żeby pozostał sentyment. Obojętne więc z kim będziemy grali, będę się tak samo cieszył. Dla mnie teraz praca w Wiśle jest najważniejsza, całym sercem jestem z zespołem i zrobię wszystko, żeby wyniki były jak najlepsze.

Pytamy o to, bo przecież obecnie większość sztabu trenerskiego jest związana z Warszawą i po części Legią. Ten temat był poruszany, gdy trener Skorża dobierał sobie współpracowników i przed ostatnim meczem z Legią. Jak wy reagujecie na tego typu teksty w mediach?
Każdy ma swoją pracę. Dziennikarze muszą za każdym razem znaleźć coś jak najbardziej ciekawego. Przed meczem z Koroną pojawił się na przykład wątek ojciec przeciw synowi. Trochę to było przesadzone, bo ani mój ojciec nie jest pierwszym trenerem Korony, ani ja nie jestem pierwszym trenerem Wisły. Pojawiały się jednak takie tematy i musiałem odpowiadać, jak to jest grać przeciw ojcu. Jeśli chodzi o zaś o wątek warszawski sprzed meczu z Legią, to ja nie ukrywam, że jestem jakoś z tym miastem związany, ponieważ tam mieszkam na stałe. Kiedyś grałem w juniorach Legii, natomiast od nastu lat nie miałem kontaktów z tym klubem poza jakimiś sporadycznymi wizytami na stadionie przy Łazienkowskiej. Mnie nie dziwiło to, że dziennikarze się takich wątków doszukiwali, bo każdy z nas w jakiś sposób z tą Warszawą jest związany. To chyba niespotykana dotąd sytuacja w Krakowie.

Trener Okuka jeszcze był...
No tak, ale on nie miał warszawskiego sztabu. Cieszę się, że mecz z Legią wygraliśmy. Pojawiały się jakieś głosy, że warszawiacy w Wiśle to nie może przejść, że wyniki nie będą takie, że będziemy robić krecią robotę. Cieszę się więc, że pokazujemy, że tak absolutnie nie jest. A dziennikarzy rozumiem, że doszukują się różnych wątków. Trzeba uatrakcyjnić jakoś gazety, coś ciekawego napisać.

Pewnie nie dziwi się Pan, bo sam pracował jako dziennikarz, był po tej drugiej stronie barykady.
Ja trochę nie zgodzę się z tym stwierdzeniem, że po drugiej stronie barykady. Wydaje mi się, że zarówno sportowcy, jak i dziennikarze jadą trochę na tym samym wózku. Jeśli kadra, tak jak teraz, kwalifikuje się do Mistrzostw Europy, czy do Mistrzostw Świata, to dla dziennikarza jest to fajny wyjazd, jakaś przygoda. Dlatego właśnie uważam, że jesteśmy po tej samej stronie. Pracę natomiast wspominam bardzo mile. Ponad trzy lata pracowałem w dziale sportowym "Faktu", współpracowałem też z Canal +. Z ta moją przygodą w "Fakcie" to było tak, że trafiłem tam trochę przez przypadkiem. Byłem związany z trenerem Żmudą, w reprezentacji młodzieżowej byłem przez trzy i pół roku jego asystentem. To była jednak praca społeczna, nie zarabiałem żadnych pieniędzy. Musiałem sobie znaleźć taką pracę, która pozwoliłaby mi utrzymać siebie i rodzinę. Taką propozycję dostałem od powstającego wtedy "Faktu". Zgodzili się na moje warunki - bez żadnych kłopotów mogłem uczestniczyć w zgrupowaniach kadry. Praca mi się spodobała, bo cały czas miałem kontakt z piłką. Zobaczyłem, jak wygląda praca dziennikarska od drugiej strony. Absolutnie nie żałuję tego, to był pouczający czas dla mnie. Wiele się nauczyłem, rozwinąłem się, jeśli chodzi o sprawy językowe. Uważam, że to był dla mnie bardzo pożyteczny czas. Dzięki temu zupełnie inaczej patrzę teraz na pracę dziennikarzy, na teksty, które czytam w gazetach.

Zdarzyło się kiedyś Panu, że zrobił Pan jakiś świetny materiał albo ktoś np. odmówił Panu wywiadu?
Mogę się pochwalić, że przez jakieś swoje koneksje w futbolu miałem okazję przeprowadzić wywiad z Nicolasem Anelką w Polsce, będąc w Auxerre przeprowadziłem wywiad z Djibrilem Cisse. Rozmawiałem z Gerardem Depardieu o piłce w jego restauracji w Paryżu. Rozmawiałem również z Jeanem Alainem Boumsongiem . Takie moje francuskie koneksje ułatwiły mi dostęp do pewnych ludzi. natomiast czy ktoś mi odmówił wywiadu? Starałem się docierać do takich ludzi, żeby mi nikt nie odmówił. Także nie było takiej sytuacji.

Z Radosławem Sobolewskim takiej rozmowy nie było?
Nie, z Radkiem nie próbowałem (śmiech).

Czy da się porównać pracę dziennikarza i trenera, powiedzieć, która z nich jest cięższa?
Ciężko porównać. To są dwie różne prace, ale każda z nich jest ciężka. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach już nie ma łatwej pracy polegającej na przekładaniu papierków od 8 do 16. Każda praca przynosi jakieś wyzwania dla ludzi, w każdej pracy trzeba się mocniej zaangażować, żeby coś osiągnąć, żeby pracodawcy byli zadowoleni.

A pracę trenera i piłkarza da się jakoś porównać? Piłkarzem przecież też Pan był.
Też jest trudno. Nie ukrywam, że chciałem zostać piłkarzem,. Trenować zacząłem mając pięć lat we Francji, kiedy mój ojciec wyjechał do Auxerre. Pojechałem z rodzicami tam i zacząłem grać w piłkę. Paradoks polegał na tym, że gdy wróciliśmy do Polski, miałem 10 lat, a nabór zaczynał się od 12 roku życia. Na początku grałem ze starszymi od siebie – różnica była przede wszystkim, jeśli chodzi o aspekt fizyczny, bo oni mnie przerastali o głowę. Jakoś sobie radziłem. Później różnica zanikała. Myślę, że słabo przepracowałem wiek juniorski. Nie wiem, czy trafiłem na złych trenerów, czy brakło mi umiejętności. Potem szczytem mojej kariery była gra w drugiej lidze. Trafiłem na dwa takie kluby, które ledwo wiązały koniec z końcem. Grałem rok w Aluminium Konin i WKP Włocławek. To był taki twór, który powstał z fuzji trzech klubów, gdzie wszyscy chcieli rządzić, ale nikt nie chciał dawać pieniędzy. Nie miałem szczęścia trochę w tej piłce, umiejętności pewnie też zabrakło. Mile wspominam grę w piłkę, ale kończąc studia uznałem, ze nie warto grać do 35. roku życia, plątać się po 3, 4 lidze i nie mieć z tego satysfakcji, ani pieniędzy. Kończąc studia uznałem, że trzeba skończyć z piłką i poszukać innego zawodu.

Co było większym marzeniem - zostać piłkarzem, czy zostać trenerem?
Kiedy byłem nastolatkiem - to na pewno chciałem zostać piłkarzem. Miałem jakiś wzorzec wyniesiony z domu - podobało mi się, że mam takiego tatę, podobała mi się jego praca, treningi. Taki miałem model w domu, że tego bakcyla od młodego łapałem. Imponowało mi bycie piłkarzem, te wszystkie wyjazdy, mecze przy publiczności, w reprezentacji. Dlatego chciałem zostać piłkarzem. Później, kiedy wiedziałem, że tą przygodę z piłką niestety muszę skończyć, to wszystko podporządkowałem temu, żeby zostać trenerem. Teraz moim celem jest bycie jak najlepszym trenerem, rozwijanie się w tym kierunku. O piłce, o byciu piłkarzem już zapomniałem, aczkolwiek bardzo ciągnie mnie nieraz na boisko.

Na jakiej pozycji Pan grał?
Grałem jako napastnik. Wtedy graliśmy jeszcze trójką napastników, potem dwójką. Sporadycznie grałem jako prawy pomocnik, ale większość czasu jako napastnik.

Atak Blacha - Janas by się sprawdził?
Nie pamiętam Andrzeja Blachy z boiska. On dużo opowiada, ale ja go nie pamiętam, także nie wiem... (śmiech). Na pewno byśmy musieli parę kilo zrzucić, od tego trzeba by zacząć. Ale myślę, że ważne są chęci i zaangażowanie. Nam tego nie brakuje. Kiedy są jakieś tam gierki, to przeciwko Andrzejowi nie chciałbym grać, bo trwałyby one nie wiem ile, bo każdy by chciał wygrać. Zależy, kto by był sędzią... Ale mieliśmy tutaj już parę gierek. W nas jest tyle ambicji, że niektórzy by nam pewnie tego pozazdrościli.

Niedawno odbył się słynny pojedynek Barcelona - Valencia, zakończony bardzo kontrowersyjnym remisem.

Do tej pory rozmawiamy na ten temat. Andrzej twierdzi, że inny był wynik, ale to trzeba by już z sędzią porozmawiać, czyli z Jackiem Kazimierskim. Właśnie na podstawie tego spotkania opowiadałem to, co się działo wcześniej. To tak jest, taka forma rywalizacji między nami, między zawodnikami. Nie wiem, czy to jest dobre, bo zespół był skłócony przez trzy dni, jeszcze długo się o tym meczu dyskutowało. Przegrany miał przynieść pączki, Andrzej by ich pewnie nie przyniósł, dlatego ja to dzisiaj zrobiłem. Omawiając trening, wypiliśmy kawę i zjedliśmy pączki. To był bardzo fajny trening, no ale nasze zaangażowanie przerosło chyba najśmielsze oczekiwania trenera Skorży. Strasznie się się zaangażowaliśmy, żeby nasz zespół odniósł jak najbardziej korzystny wynik.

Taka rywalizacja, już chyba bardziej zdrowa o to, który z trenerów bardziej pomoże trenerowi Skorży też jest?
Nie, tutaj takiej rywalizacji nie ma. Każdy ma jakąś swoją robotę do wykonania. Tutaj jest współpraca, każdy się angażuje i myślę, że na odpowiednim poziomie. Mam nadzieję, że Maciek jest zadowolony. Każdy tutaj wie, co ma zrobić i staramy się robić to jak najlepiej.

Trener Blacha stwierdził, że on jest takim trenerem od wszystkiego, we wszystkim ma pomagać trenerowi Skorży. Pewnie od Pana usłyszymy podobną deklarację?
Tak, ale taka jest rola drugiego trenera. Maciek, kiedy był drugim trenerem w reprezentacji i w różnych klubach, też tak mówił, bo taka jest jego rola. My musimy i jeździć na mecze, i uczestniczyć w treningach, przygotowywać część zajęć, prowadzić je, obserwować mecze. Taka jest nasza rola. I tak w Polsce rola pierwszego trenera jest inna. Często na Zachodzie jest tak, że pierwszy trener w ogóle na treningi nie wychodzi, innymi sprawami się zajmuje. To taki model z Włoch, czy z Anglii. Tutaj w klubie Maciek też jest alfą i omegą, bo i uczestniczy w różnych spotkaniach, związanych z drużyną, klubem, uczestniczy w każdym treningu, prowadzi treningi, analizuje mecze. Pracy jest dużo, ale to jest to, co lubimy i absolutnie nie będę narzekał, że mam dużo pracy. Ja się bardzo cieszę, że mogę cały czas być przy piłce, robić to, co lubię. Dla mnie to jest bardzo ważne, żeby rano budzić się i iść do pracy z uśmiechem na twarzy i zarabiać pieniądze tym, co człowiek lubi robić.

Ma Pan jakiś plan wyznaczony na przyszłość, że do któregoś roku życia chciałby Pan sam zostać trenerem?
Nie, niczego takiego sobie nie zakładam, to życie pokaże. Na pewno chciałbym być trenerem i z tym wiążę swoją przyszłość. Bycie trenerem jest o tyle łatwiejsze, że nie ma tutaj jakiegoś ograniczenia wiekowego. Piłkarz może do pewnego wieku grać i ja zauważyłem, że mam małe szanse, żeby zaistnieć w jakiejś lepszej drużynie, przebić się do pierwszej ligi, czy gdzieś na Zachód. Skończyłem grać na poziomie drugiej ligi i dobrze, że się zorientowałem, że te szanse są nikłe na zrobienie jakiejś większej kariery. W trenerce jest trochę inaczej, bo jeśli się jest dobrym trenerem, to jest się w cenie tak jak Maciek, mając 35 lat, a równie dobrze jak trener Beenhakker, który ma sześćdziesiąt parę. Także tutaj mam więcej czasu, żeby coś w tym zawodzie znaczyć i staram się skupić na mojej pracy i wykonywać ją jak najlepiej. A życie pokaże, czy się nadaję do tego zawodu, czy nie.

Zdaje Pan sobie sprawę, że jeśli Wisła wygra z Zagłębiem Sosnowiec, to osiągnie najlepszy wynik w historii w trakcie rundy jesiennej? Myślicie w ogóle o takich rekordach?
Gdzieś tam słyszymy o tym, czytamy, ktoś nam mówi. Natomiast to jest tak, jak ze słynnym powiedzeniem Adama Małysza, który chce oddać dwa dobre skoki. My się koncentrujemy na tym, żeby zagrać dwie dobre połowy najbliższego meczu. I zupełnie nie myślimy teraz o meczu z Górnikiem Zabrze, czy z Zagłębiem Lubin. Jest w tej chwili mecz z Zagłębiem Sosnowiec i wszystko robimy na treningach i tutaj, organizacyjnie, żeby ten mecz wygrać. Nie myślimy o tym raczej. Docierają do nas informacje, różne statystyki, natomiast w szatni nie rozmawiamy praktycznie między sobą. To jest gdzieś na drugim planie. Najważniejszy jest najbliższy mecz, wygranie go i zawsze pod takim kątem w tygodniu pracujemy.

Czyli tak naprawdę do mistrzostwa Polski brakuje bardzo dużo?
Oczywiście, że tak. Mamy taką przewagę, że trzy mecze, odpukać, mogą wszystko zmienić. Słyszę takie głosy, że ludzie gratulują nam już mistrzostwa Polski i wspaniałej gry. Naprawdę, jeszcze jest kawał drogi i to już nie takie różnice punktowe były niwelowane w rundzie wiosennej, czy jeszcze w rundzie jesiennej, bo jeszcze trzy mecze zostały. Także absolutnie nie czujemy się mistrzami Polski. Kiedy będziemy mieć taką przewagę, że już nas nikt nie dogoni, to będziemy mogli powiedzieć, że nimi jesteśmy. Teraz uważamy, że jeszcze dużo pracy nas czeka i absolutnie nie czujemy się najlepszym zespołem w Polsce. Dopiero 10 maja kończą się rozgrywki i wtedy będzie można powiedzieć, że jesteśmy najlepsi i zajmujemy pierwsze miejsce. Teraz tego powiedzieć nie możemy.

Czy to nie jest tak, że trenerzy innych zespołów, którzy po przegranym meczu z Wami, zaczynają coraz śmielej Wam tego mistrzostwa gratulować, nie robią tego specjalnie, żeby Was w jakiś sposób zdekoncentrować?
Nie, myślę, że to są szczere uwagi. Kawałek sezonu mamy już za sobą, mają jakieś porównanie. Ale trzeba być ostrożnym z tymi pochwałami, bo to jest moment. To my musimy przede wszystkim twardo stąpać po ziemi, a nie z głową w chmurach. A jeśli chodzi o uwagi - sądzę, że one są szczere. Natomiast to nic z tych uwag i gratulacji nie wynika, bo sezon kończy się 10 maja i wtedy będziemy mogli porozmawiać. A w tej chwili trzeba skupić się na pracy i jak najlepiej ją wykonać.

Jeżeli jest tak, że Wisła rzeczywiście gra najlepiej w Polsce, to czy z taką grą jest gotowa na grę w pucharach?
Oczywiście, że Wisła nie jest jeszcze gotowa. My między sobą nie poruszamy jeszcze kwestii pucharów. Żeby grać w pucharach w tej chwili, trzeba zająć pierwsze lub drugie miejsce w lidze, bądź zdobyć Puchar Polski. Dlatego ta gra w pucharach nie jest tak prosta jak kiedyś, kiedy trzy drużyny grały w Pucharze UEFA i wystarczyło 4. miejsce w lidze zająć, bo kiedyś były takie czasy. Teraz grają dwa zespoły z ligi, trzeba zdobyć Puchar Polski. To nieraz jest loteria, bo mecz ze Śląskiem Wrocław mógł się różnie skończyć, mogło nas w tych pucharach już nie być. Jeśli chodzi o europejskie rozgrywki - to teraz nie jesteśmy na nie gotowi. Mam nadzieję, że w zimie będą jakieś transfery, które pomogą wzmocnić zespół, natomiast nie myślimy tak długofalowo. Można powiedzieć, że trzymamy się powiedzenia trenera Beenhakkera "Krok po kroku" i o pucharach pomyślimy wiosną, kiedy będzie wiadomo, czy będziemy w nich grać, czy nie. Na razie jest liga, na tym się skupiamy.

Jakie są Pana trenerskie marzenia?
Przede wszystkim chciałbym się kiedyś jakoś usamodzielnić. W tej chwili nie jestem na to gotowy. Chciałbym przez jakiś czas pracować jako asystent, dużo wynoszę z warsztatu trenerskiego Maćka. Bardzo odpowiada mi współpraca z tym trenerem, wiele od niego się uczę, od pozostałych trenerów w klubie także. Pewnie marzeniem każdego polskiego trenera jest prowadzić jakiś w miarę dobry klub na Zachodzie, bo można policzyć na palcach jednej ręki trenerów polskich, którzy kiedyś to robili. Także to jest takim marzeniem.

A reprezentacja?
Reprezentacja? Być może to też jest jakieś wyzwanie, ale tutaj przytoczę słowa Maćka, że kadry narodowe w ostatnim czasie prowadzą trenerzy, którzy w klubach osiągają słabe wyniki. Jest to taki dodatek, natomiast prawdziwa praca jest w klubie. Być może tak. Nie planuję życia długofalowo, kiedyś się na tym spaliłem. Zobaczę, co mi życie przyniesie, aczkolwiek prowadzenie reprezentacji to jest jakieś wyzwanie, i osiąganie z nią wyników tak, jak teraz trener Beenhakker, zakwalifikowanie się pierwszy raz w historii do Mistrzostw Europy, to na pewno przynosi jakąś dużą satysfakcję.

Mówił Pan, że nie jest związany z żadnym klubem. Czy prywatnie kibicuje więc Pan jakiemuś klubowi w Polsce?

Prywatnie kibicowałem takiemu klubowi, którego nie ma. Kibicowałem Amice Wronki, kiedy mój ojciec był tam dyrektorem sportowym. Ale nie ma Amiki, więc w tej chwili kibicuję Wiśle Kraków.

A lubi Pan jakiś zagraniczny klub?

Przez sentyment zawsze zerkam w tabeli na ligę francuską i Auxerre, bo tam spędziłem część swojego dzieciństwa, które bardzo mile wspominam. Tak więc zerkam w tabelę, tym bardziej, że Irek Jeleń tam gra, przez te lata również wielu Polaków tam grało. Sentyment pozostał. Natomiast mam jakieś swoje ulubione kluby w ligach, ale to nie jest tak, że tylko tych klubów mecze oglądam. Jeśli chodzi o jeden klub, to tak jak mówię - z sentymentem spoglądam na ligę francuską i Auxerre.

Aby otrzymywać newsletter Białej Gwiazdy i móc czytać przygotowane przez nas materiały zanim ukażą się one na stronie internetowej, wystarczy zarejestrować się.

M. Górski & cypisek
Fot. Maks Michalczak
Biuro Prasowe Wisła Kraków SA



do góry strony