Aktualności
OSTATNIE NEWSY.
Szymkowiak: Żebym sobie połamał nogi
Data publikacji: 19-05-2006 14:43Wisła będzie wielka
- Nieczęsto się pokazujesz w Krakowie, ale mimo to ciągnie Cię na stare śmieci…
- Do Krakowa mam 3 tysiące kilometrów, więc przy takiej ilości wolnego czasu jak ja mam, nie jest łatwo przyjeżdżać tutaj częściej. Byłem kilka dni w Łodzi, teraz jestem w Krakowie. Grzechem byłoby nie odwiedzić kolegów, kibiców, nie zajrzeć na Wisłę.
- Dziś przyglądasz się tej Wiśle podczas treningu, ale zapewne miałeś okazję obejrzeć ją też w meczach o stawkę. Co możesz powiedzieć o Wiśle Dana Petrescu?
- Po odejściu Franka i Żurawia to już nie jest ta Wisła, w której ja grałem. Skończył się etap, gdy wiślacy odprawiali wszystkich lekko, łatwo i przyjemnie. Rację miał Marcin Baszczyński, który powiedział, że trzeba podwinąć pewne części ciała i zapieprzać, bo finezyjna gra się skończyła. Dan Petrescu to wprowadził. Mniej jest finezji, ale serca chłopaki na boisku zostawiają bardzo dużo. To, że Wisła nie zdobyła mistrzostwa to tylko i wyłącznie problem skuteczności. Oglądałem wszystkie mecze Wisły na wiosnę i we wszystkich Wisła miała przewagę – zabrakło wykończenia akcji.
- Czy obecna Wisła ma szansę zaistnienie w europejskich pucharach?
- Zobaczymy, w jakim składzie przyjedzie Wiśle tę Europę podbijać, bo tego, że potrzebne są ruchy transferowe to widać jak na dłoni.
- Co chciałby przekazać Mirek Szymkowiak rzeszom swoich fanów w Krakowie, kibicom Wisły, dla których byłeś i jesteś gwiazdą.
- Życzę im wytrwałości i wiary w to, że Wisła pod okiem trenera Petrescu będzie wielkim zespołem. My za trenera Kasperczyka też nie graliśmy od razu olśniewającej piłki. Matką sukcesów jest cierpliwość i danie szansy trenerowi. Wisłę po kilku transferach stać na dużo.
- Na stare lata chciałbyś wrócić na Reymonta czy na al. Piłsudskiego w Łodzi?
- W Wiśle spędziłem wspaniałe chwile, ale to, co będę robić za kilka lat, zależy od wielu czynników. Jeśli ktoś uzna, że przydałbym się jeszcze kiedyś Wiśle w walce o rożne cele, to nie widzę problemu, żeby założyć koszulkę z Biała Gwiazdą. Swoje lata już jednak będę mieć. Obiecałem też Widzewowi, że kiedyś i w Łodzi zagram. Tam też czułem się super. Zobaczymy, jak się to ułoży.
Trabzon – między niebem i piekłem
- W Krakowie byłeś idolem, w Trabzonie jesteś bożyszczem. Jak wygląda po roku spędzonym w Turcji twoje życie?
- Turcja to inny świat. Kibice reagują bardzo spontanicznie. Dotykają człowieka, noszą na rękach. Gdybyśmy zdobyli mistrzostwo Turcji, miałbym pomnik w mieście albo swoją ulicę. Piłka jest religią. Porażki sprawiają jednak, że z nieba wędrujemy do piekła. Rzucają w nas kamieniami. Teraz już się do tego przyzwyczaiłem, ale na początku to strasznie mnie wkurzało to ich poklepywanie albo robienie zdjęć. W Polsce kibic podchodzi, pyta czy może zrobić sobie zdjęcie. W Turcji idę sobie ulicą, podchodzi do mnie jakiś kibic, łapie za plecy, za brzuch, obejmuje i nie ma żadnego: proszę, czy mogę…
- Których chwil nie zapomnisz z pobytu w Turcji?
- Był taki mecz w Istambule, gdzie - choć graliśmy na wyjeździe, na Taturku – stadion w ¾ był zapełniony naszymi kibicami. Przyszło ich ponad 55 tysięcy. Z drugiej strony, tej mniej przyjemnej to wydarzenie po jednej z porażek, gdy nasz autokar został obrzucony przez naszych kibiców kamieniami. Leżeliśmy w przejściu autobusu, po czterech na sobie, ja na samym dole, trzech kolegów na mnie. Bałem się wtedy. Będzie jednak kiedyś co wspominać.
Mundial – dostać powera
- Wspominać będziesz ze swoimi dziećmi czy wnukami grę w Turcji, ale też Mistrzostwa Świata w Niemczech. Jak się przygotowujesz do tej imprezy?
- Tydzień temu skończyłem ligę. Trener powiedział, żebym nic nie robił, jednak ja znam swój organizm i co 2 – 3 dni biegam sobie. Na Widzewie pograłem z oldbojami w siatkonogę. Miała być luźna gierka, a tak mnie przegonili przez 2 godziny, że na drugi dzień ciężko mi było wstać (śmiech). W Turcji w okresie przygotowawczym miałem takie ciężkie treningi.
- Jak się czuje „mózg” reprezentacji, od którego gry zależeć będą wyniki biało – czerwonych?
- Nie raz spotkałem się z takim właśnie stwierdzeniem, ale trzeba pamiętać, że gra jedenastu zawodników, a nie tylko „Szymek”. Musi dobrze funkcjonować obrona, atak. Ja żyję z tego, że napastnik dobrze mi wyjdzie na pozycję, wtedy mogę zagrać prostopadłą piłkę.
- Niemcy, Ekwador, Kostaryka – jaka to grupa?
- Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że to łatwa grupa. Mundial ma jednak to do siebie, że tam nie ma przypadkowych zespołów. Każdy coś prezentuje. Nie ma drużyn łatwych i przyjemnych. Nie będzie tak prosto, jak się mogło wydawać. Teraz jeszcze to całe zamieszanie z powołaniami… Na szczęście wyjeżdżamy do Szwajcarii, odizolujemy się od tej całej medialnej burzy, skupimy się na sobie i na grze rywali.
- „Całe to zamieszanie” powiedziałeś delikatnie się uśmiechając. Jak skomentujesz to, co się stało w poniedziałkowy wieczór?
- Zawodnicy, którzy nie jadą do Niemiec to moi koledzy, graliśmy wiele lat razem czy w klubie, czy w reprezentacji. Strasznie mnie zaskoczyła decyzja trenera. Ale to jest jego decyzja – prawo selekcjonera. Jako zawodnik, który jest członkiem ekipy na Mistrzostwa nie powinienem komentować tych posunięć. Może inaczej – nie wypada. Po Mistrzostwach na ten temat będzie wiele głosów, będzie można więcej powiedzieć.
- Cel, który stawiasz sobie przed mundialem?
- Wyjście z grupy to mój cel minimum. Nie jesteśmy wirtuozami piłki, ale wejście do fazy pucharowej mistrzostw dodaje pewności i wiary w siebie. Każdy wygrany mecz to niesamowita dawka powera. Jest się wtedy wyluzowanym, swobodnym, inaczej przeżywa się presję wyniku. Są trzy mecze, jeśli pierwszy wygramy, powinno być dobrze.
- Czego zatem życzyć Mirosławowi Szymkowiakowi?
- Połamania nóg i dużo prostopadłych podań, które Maciek Żurawski zamieni na bramki.
Rozmawiał: Grzegorz Saj
Biuro Prasowe Wisła Kraków SSA