Strona główna » Aktualności » Rozmowa z Danem Petrescu

Rozmowa z Danem Petrescu

Data publikacji: 15-12-2005 13:26




Nie umiem przegrywać

Z piłką od kołyski


Moja przygoda z futbolem rozpoczęła się bardzo szybko. Moja mama mówiła, że mając 6 miesięcy cały czas bawiłem się piłką. Ona wiedziała, że coś jest na rzeczy, ponieważ za każdym razem, kiedy kładła mnie do łóżka, ja chciałem grać w piłkę. Kiedy miałem sześć, może siedem lat zdecydowałem, że będę piłkarzem. Ojciec wziął mnie na stadion najbliższego klubu – Steauy. Ówczesny trener stwierdził, że jestem za młody i żeby zostać piłkarzem muszę zaczekać jeszcze kilka lat. Następne dwa lata strasznie się dłużyły, bo ja naprawdę chciałem grać w piłkę! Mając 9 lat ponownie przyszedłem do Steauy i już zostałem. Zaczynałem w juniorach, a mając 23 lata zostałem kapitanem „dużej” drużyny. Potem wyjechałem, by grać poza granicami swojego kraju

Piłkarskie sukces

Jest ich tak wiele, ponieważ w swoim życiu rozegrałem dużo ważnych gier, Pierwszym był chyba mój debiut w Steaue. Potem był finał Ligi Mistrzów ze Steauą i chociaż przegraliśmy wtedy 0:4 z Milanem, to było dla mnie wielkie wydarzenie: Przecież to był finał Ligi Mistrzów! Pamiętam sukcesy ze Steauą, zdobycie mistrzostwa kraju i pucharu. Wygraliśmy też superpuchar, ale wtedy akurat siedziałem na ławce. Bardzo dobrze wspominam zwycięstwo w FA Cup razem z Chelsea. To była bardzo ważna sprawa, tym bardziej że Chelsea nie zdobyła tego tytułu przez 20 lat. Zresztą w Anglii chyba ważniejsze jest zdobycie FA Cup, niż zwycięstwo w lidze. Wspominam również mecze w mistrzostwach świata, bramki, które dawały zwycięstwo w meczach z Anglią i Stanami Zjednoczonymi. Bramkę zdobytą w Lidze Mistrzów przeciwko Galatasaray, która dała Chelsea awans do ćwierćfinałów. Tych chwil było tak wiele, że ciężko jest mi je wszystkie spamiętać… Sukcesem było też zdobycie tytułu mistrza strzelców ligi rumuńskiej. Chyba byłem jedynym defensywnym skrzydłowym, który zdobył ten tytuł. Najważniejsze momenty to chyba jednak początki mojej kariery, kiedy zdecydowałem się że zostanę piłkarzem. Że będę robił to, o czym zawsze marzyłem.

Od piłkarza do trenera

O zakończeniu piłkarskiej kariery myślałem odkąd zacząłem mieć problemy ze zdrowiem, z plecami. Wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że być może już czas zająć się pracą trenera. Nigdy nie myślałem o pracy w biurze – po prostu nigdy tego nie lubiłem. Zdecydowanie bardziej lubię być na murawie. Mając 35 lat, grając w Southampton zdecydowałem więc, że lepiej będzie jeśli wrócę do Rumuni i tam rozpocznę nową karierę. Uznałem, że powinienem zacząć spokojnie, od pozycji asystenta. Tak mi się wydaje, że była to dobra decyzja. Rozpocząłem pracę w Nationalu Bucharest. Pomagałem Walterowi Zenga – byłemu bramkarzowi Interu Milan, który także wtedy rozpoczynał karierę trenerską. Pomagałem mu zarówno w przygotowaniach, jak i na boisku. Byłem grającym trenerem.

Trenerski pocałunek


Moim zdaniem każdy piłkarz na świecię będzie się uczył od trenera. Zarówno od dobrego jak i złego trenera trzeba się uczyć. Ja miałem szczęście pracować z dobrymi i bardzo dobrymi trenerami i od każdego z nich się uczyłem. Najwięcej chyba od Glenna Hoddl’a, który swego czasu był także selekcjonerem Anglii. Było mi trochę nieswojo, kiedy na mistrzostwach strzeliłem zwycięską bramkę przeciwko prowadzonej przez niego drużynę. Mieliśmy bardzo dobre układy, a on po tamtym meczu przyszedł do mnie do szatni i pocałował mnie. To on chyba miał na mnie największy wpływ z trenerów zagranicznych. W Rumuni bardzo dużo osiągnęliśmy z trenerem Yordanescu, trenerem reprezentacji narodowej. Poprowadził nas w meczach dwóch mistrzostwach świata i mistrzostwach europy. Od niego bardzo dużo się nauczyłem. Miałem szczęście pracować również z Gianluccą Viallim i Ruudem Gulitem – to świetni piłkarze i bardzo dobrzy menadżerowie. Tak czy inaczej, kiedy samemu zostajesz trenerem musisz zacząć pracować na swoich pomysłach i swoim doświadczeniu. Nie chcę, nie umiem być kimś innym, nie umiem kopiować cudzej pracy. Jestem sobą. Kolejne próby pokażą, czy jestem wystarczająco dobry.

Trenerskie powody do dumy


Pracę trenera rozpoczynałem od pozycji asystenta w Nationalu. W lidze zajęliśmy trzecie miejsce, a w meczu finałowym pucharu niestety przegraliśmy. Potem objąłem stanowisko pierwszego trenera Sportulu. Wtedy graliśmy jeszcze w drugiej lidze rumuńskiej i dla mnie było bardzo ważne, że nie przegraliśmy meczu. Byłem dumny, bo wygraliśmy 15 spotkań, strzeliliśmy 45 goli, tracąc tylko dwa. To było fantastyczne, przecież dopiero co rozpocząłem pracę trenerską, a już miałem się czym pochwalić. Tak szczęśliwej ręki nie miałem w Rapidzie i dlatego po kilku miesiącach wróciłem do Sportulu. Tam, patrząc przez pryzmat wyników, mieliśmy najlepsze półtora roku w historii klubu. Niestety, to był klub bez organizacji, bez finansów, bez budżetu, ale za to z grupą świetnych młodych piłkarzy. To, co zrobiliśmy było nie lada osiągnięciem, ale prawdę powiedziawszy, potrzebowałem czegoś więcej. Jako trener, jako człowiek chcę zawsze wygrywać. Nienawidzę przegranych. Nie umiem przegrywać, dlatego chciałem czegoś więcej, niż tylko pracę w Sportulu i tylko szóste czy siódme miejsce na zakończenie rozgrywek. Potrzebuję wygranych, a praca w Wiśle jest fantastyczną okazją, by wygrywać! To klub, który zawsze mierzy w mistrzostwo, to jest wspaniałe.

Jeśli nie Wisła, to kto?

Powiem jak było naprawdę. Zazwyczaj człowiek czuje się bardzo doceniony, gdy dostaje oferty pracy ze swojego kraju. Ja latem zeszłego roku miałem przynajmniej osiem ofert od klubów rumuńskich, w tym od mistrza kraju Steauy. Wtedy zdecydowałem jednak, że zostanę w Sportulu. Teraz także miałem propozycje z różnych, lepszych i gorszych klubów, także z niższych lig. Z resztą nie tylko z Rumuni. Pracę proponował mi także klub turecki. Jeśli chodzi o Southampton, to nie była to ostateczna propozycja, raczej zaproszenie na rozmowę o pracy. Byłem po prostu jednym z pięciu kandydatów. Kiedy z Krakowa zadzwonił Grzegorz Mielcarski i spytał czy zostanę trenerem Wisły, nie potrzebowałem czasu na podjecie decyzji. Praktycznie od razu wiedziałem, że chcę podjąć się tego zadania. Być może nie mam wielkiej wiedzy o polskim futbolu, ani o samej Wiśle, ale za to mam czas, by się zorientować w sytuacji, zanim zaczniemy treningi.

Ambicje moje i Wisły


Wiedziałem, co się dzieje z drużyną, jak sobie radzi w lidze, kogo sprzedała, kogo chce kupić. Wiedziałem z kim grają o Ligę Mistrzów i znałem ambicje klubu. Kiedy potwierdzono mi oczekiwania klubu – zdobycie tytułu mistrzowskiego i awans do grupowych rozgrywek Ligi Mistrzów, musiałem się zgodzić. To jest także to, czego ja chcę. Wiem, że presja będzie większa, w porównaniu z tą, która towarzyszyła mojej pracy w Rumuni, ale ja chcę większego napięcia w moim życiu. Chcę czegoś więcej, niż siedzenia w domu i przeprowadzania dzieci przez ulicę. Ja po prostu lubię presję.

Co się zmieni


Wszyscy wiedzą, że widziałem dwa mecze Wisły i chyba nie przyniosłem jej szczęścia, ponieważ w żadnym z nich nie udało się zdobyć bramki (0:1 Zagłębie PP, 0:0 GKS Bełchatów). Mam pewne obserwacje, którymi podzielę się z piłkarzami. Są to rzeczy dobre, ale także złe. Wiem, że aby zrealizować nasze plany będziemy musieli ciężko pracować. Musimy w większym stopniu tworzyć drużynę. Mamy dobrych piłkarzy, ale nie sądzę by którykolwiek z nich mógł samodzielnie wygrywać mecze. Oczywiście, potrzebujemy wzmocnień, ale najważniejsza jest drużyna. Wiele pracy przed nami. Ciężko dzisiaj stawiać konkretne oceny po obejrzeniu jedynie dwóch spotkań, ale będziemy lepsi. Pracujmy krok po kroku. Wisła jest na czele rozgrywek, a kiedy zmienia się trenera drużyny, która zajmuje pierwsze miejsce, wszyscy pytają: Po co ta zmiana? Dla mnie również to nie będzie łatwe. Od pierwszego dnia będę musiał udowodnić, że jestem lepszy od poprzedników. Od samego początku wszyscy będą mi się bacznie przyglądać. Tak, to jest ryzykowne, ale tego właśnie potrzebowałem.

Czy trener kibicuje?


Jako trener ciężko trzymać kciuki za inne drużyny, tym bardziej, że nigdy się nie wie jak potoczy się dalsza kariera i w jakim klubie przyjdzie pracować. Sądzę, że każdy trener który wcześniej grał w piłkę ma w swoim sercu kluby dla których grał. Ja grałem w Steaue i zawsze będę ciepło myślał o tym klubie, tak samo o Sportulu w którym rozpoczynałem samodzielną pracę trenerską. Także z Chelsea mam bardzo ciepłe skojarzenia. Zawsze trzeba być jednak profesjonalistą. Kiedy przyjdzie się nam z nimi zmierzyć, trzeba zrobić wszystko, by ich pokonać.

Rynek mnie oczarował.


W Krakowie jestem drugi raz, ale to były dwie bardzo krótkie wizyty. Bardzo podoba mi się stare miasto i w jego okolicach chciałbym zamieszkać. Oczywiście razem z żoną, nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Moja żona musi być przy mnie. Jestem pewien, że i jej Kraków się spodoba.

Rozmawiał: WIT
Biuro prasowe Wisła Kraków SSA



do góry strony