Strona główna » Aktualności » "Ochroniarz" trenera

"Ochroniarz" trenera

Data publikacji: 23-08-2007 12:47



"W Groclinie w żartach mówiono o mnie, że trener Skorża wziął sobie ochroniarza" - śmieje się drugi trener Wisły, Andrzej Blacha. Nic dziwnego - krótko obcięte włosy, 188 centymetrów wzrostu i umięśniona sylwetka robią wrażenie. A jaki jest naprawdę asystent pierwszego trenera? O tym można się przekonać, czytając rozmowę, jaką z nim przeprowadziliśmy.

Część I

Zacznijmy od początku: czy bycie trenerem to było marzenie młodości?

Na początku moim marzeniem było zostać piłkarzem. Niestety, nie było mi to dane ze względu na problemy zdrowotne. Te moje problemy uświadomiły mi, że z piłką mogę jeszcze mieć coś wspólnego i zacząłem pracować jako trener.

Kiedy dokładnie podjął Pan decyzję o zmianie planów życiowych?
Dosyć wcześnie, bo już w wieku osiemnastu lat. Na studia wychowania fizycznego przyszedłem z kontuzją – zerwane więzadło krzyżowe. To było 14 lat temu i wtedy taka operacja była bardzo poważna dla piłkarza. Wiązała się ona z dużymi kosztami, a dodatkowo nie każdy w Polsce mógł ją zrobić. Klub niestety odwrócił się ode mnie, musiałem sam sobie radzić z tą kontuzją. Pochodzę z normalnej rodziny, nie biednej, ale nie było nas stać na opłacenie takiej drogiej operacji. Nie chciałem też poddać się takiej operacji w normalnym szpitalu, bo wiem, jak wygląda takie „krojenie”, że się wyrażę tak nieelegancko. Szukałem więc kontaktów, żeby jakoś zoperować to kolano. Udało mi się, operacja została wykonana w Piekarach Śląskich u doktora Widuchowskiego, wtedy chyba najlepszego specjalisty od kolan w Polsce. Oczywiście, cały czas nie dochodziło do mnie, że nie będę grał w piłkę. Cały czas przychodziłem na mecze, denerwowałem się, jak oni grają, bo przecież ja bym to zrobił lepiej. W młodym wieku to jest normalne. Ja to mam zresztą do tej pory – niestety zostały takie moje niespełnione marzenia.
Wtedy zacząłem powoli myśleć, żeby się wziąć za coś innego – za trenerkę. Tak to się zaczęło. Najpierw byłem asystentem w IV lidze, w AZS AWF Warszawa. Wtedy jeszcze próbowałem grać. Nie wyglądało to najgorzej, ale bez więzadła krzyżowego było ciężko. Próbowałem wzmacniać mięśnie, grałem trzy mecze, potem dwa odpoczywałem, także to nie była prawdziwa gra. Tak się złożyło, że jeszcze w tym czasie miałem dużo propozycji z klubów, nawet z tą kontuzją. Zgłaszały się nawet pierwszoligowe zespoły – Siarka Tarnobrzeg, Stal Stalowa Wola, Motor Lublin. Proponowano mi, że oni sfinansują moją operację, ja się przeniosę na studia zaoczne, będę miał spokojnie czas na powrót do zdrowia, a potem będę grał. Ja jednak byłem na studiach dziennych i na zaoczne przenosić się nie chciałem. Na pewno młody wiek wpłynął na tą decyzję – człowiek chciał przeżyć okres studiów jak student – trochę się pobawić, trochę pouczyć.

Po tych propozycjach od pierwszoligowych klubów nie żal było kariery piłkarskiej?
Z perspektywy czasu, z tym rozumem, co teraz i ze zdrowiem jeszcze sprzed kontuzji to na pewno byłoby dobrze. Byłbym na studiach zaocznych, kończyłbym naukę i grałbym w piłkę.

Na jakiej pozycji Pan grał?
Byłem napastnikiem. 188 centymetrów wzrostu, 35 bramek w mocnej trzeciej lidze, także gole strzelałem, można powiedzieć, na zawołanie. Dlatego właśnie miałem tyle ofert.

Karta zawodnicza na ręce jest?
Jest (śmiech), ale to nie ta waga. Wtedy ważyłem 78 kilo, teraz 100. To było 22 kilo mniej – byłem "przeciąg" wtedy. Na setkę miałem 11,4 sekundy – to tak może jak Andrzej Niedzielan.

Pana kariera trenerska od momentu rozpoczęcia pracy z Hutnikiem Warszawa bardzo szybko się potoczyła.
Wcześniej pracowałem jeszcze z młodzieżą, nawet taką trudną. Szybki rozwój mojej kariery zaczął się od Hutnika Warszawa. Prezes Strejlau dał mi taką propozycję. Powiedział, że stamtąd wywodzą się najlepsi polscy trenerzy, a moim marzeniem jest zostać selekcjonerem reprezentacji Polski. Powoli dążę do tego.
Od Hutnika się zaczęło. Dostałem drużynę zajmującą słabą pozycję, a mimo to udało mi się zrobić awans do wyższej ligi. Wtedy dostałem propozycję ze Znicza Pruszków. Tą drużynę z kolei zostawiłem też bardzo wysoko. W Pucharze Polski pokonaliśmy Zawiszę Bydgoszcz, która do meczu z nami nie miała straconej bramki. U mnie stracili pięć bramek, wygraliśmy 5:2. Trener Baniak nie wiedział, co się dzieje. Po meczu mówił, że dawno nie widział takiej drużyny. Potem przyszła pora na Groclin w Pucharze Polski. Ten mecz pechowo przegraliśmy. Jak patrzę z perspektywy czasu to dobrze, że przegraliśmy, bo później z Groclinem zdobyłem Puchar Polski. Gdybym wtedy wygrał, to Puchar zdobyłbym ze Zniczem, a tak osiągnąłem to już z Groclinem. No i pracowałem w pierwszej lidze. W końcu przyszła pora na Wisłę Kraków.

Przygląda się Pan osiągnięciom Znicza w drugiej lidze? Pana były zespół jest na czele tabeli.
Ja jestem bardzo sentymentalny. Jeśli tylko mam okazję i jestem w Warszawie, to jestem na meczu Hutnika, na meczu Znicza. Tam gdzie pracuję, tam zostawiam serce.

Po Pana karierze – sukces i szybkie przeniesienie się do kolejnego zespołu - można by powiedzieć, że sentymentów brak.
Sentymenty są, ale piłka nożna jest brutalna. Trzeba sobie zadać pytanie, jakie się ma cele. Ja miałem taki, że chcę być selekcjonerem reprezentacji Polski. Przemyślałem tą sprawę i powiedziałem sobie: czy ty chcesz być wykładowcą, bo wykładałem też na AWF, czy chcesz robić to, co sobie założyłeś i być trenerem. Dlatego właśnie zrezygnowałem z pracy na uczelni, odszedłem z klubu. Odchodziłem w bardzo miłej atmosferze, jeśli chodzi o zawodników i prezesów. Ile jest takich przypadków, że drużyna trzecioligowa gra mecz z pierwszoligową i po tym spotkaniu trener trzecioligowy jest zatrudniany w pierwszej lidze? Wydaje mi się, że ja mogę być takim pierwszym przypadkiem.

Czy to trener Skorża zaproponował Panu przejście razem z nim do Wisły?
Tak. My znamy się jeszcze ze studiów – ja byłem na pierwszym roku, on na czwartym. Graliśmy trochę ze sobą. Znaliśmy się, trochę spotykaliśmy – wiedziałem, ze Maciek jest piłkarzem i trenerem. Miałem z nim dobry kontakt, ale nie dość bliski. Później przyszła ta sytuacja z Groclinem, gdzie prezes Drzymała zapytał Macka o zdanie, czy jemu odpowiada, że będę jego asystentem. My nadajemy na tych samych falach, tego samego chcemy. W Groclinie osiągnęliśmy jakiś sukces. Maciek powiedział mi, że chętnie widziałby mnie w Wiśle. Ja odpowiedziałem, że jestem chętny, chyba, że miałbym propozycje prowadzenia samodzielnie klubu w pierwszej lidze. Maciek dobrze o tym wie. Jakieś propozycje miałem, ale nie takie, żeby rozważać miedzy tą drużyną, a Wisłą. W związku z tym zgodziłem się.

Czyli trener Skorża może czuć oddech kolegi na plecach?
Nie, nie ma mowy. Jest pewna uczciwość pracy. Oczywiście, są różne przyczyny: trener ma na przykład możliwość pójścia do lepszego klubu, ale samodzielnie. Może wtedy, gdyby klub zaproponował mi, żebym został, to bym się zastanawiał. Na pewno jednak nie będzie tak, że klub zwalnia trenera i ja musze być pierwszym. Poza tym ja wiem, że trenera nie zwolnią, bo wszystko będziemy wygrywać.

Na część drugą rozmowy zapraszamy w piątek.

rozmawiali cypisek i Marcin Górski
Biuro Prasowe Wisła Kraków SSA



do góry strony