Strona główna » Aktualności » O adrenalince i nie tylko

O adrenalince i nie tylko

Data publikacji: 18-08-2006 11:25



Przedstawiamy pierwszą częśc rozmowy z Mariuszem Pawełkiem. Dziś bramkarz Wisły opowiada o towarzyszącej każdemu meczowi adrenalinie, o początkach swojej przygody w Wiśle i o tym, jak grało się przeciw "Żurawiowi" i "Frankowi". Na drugą część rozmowy zapraszamy w sobotę.

Marcin Górski: Zagrałeś już cztery mecze w podstawowym składzie. Czy możesz już o sobie powiedzieć: Mariusz Pawełek – pierwszy bramkarz Wisły Kraków?
Mariusz Pawełek: Racja, to już cztery mecze, a doliczając te z poprzedniego sezonu, to jest ich nawet osiem albo dziewięć. Czuję się dobrze, czuję się coraz pewniej, ale zbyt pewny siebie być nie mogę. Trener na mnie stawia, ale cały czas jest ostra rywalizacja, a mnie to się podoba. Gdy na odprawie przed meczem na kartce figuruje nazwisko Pawełek, to jest to bardzo przyjemna chwila dla mnie. Wtedy zaczynam się koncentrować na meczu. Jeśli jednak trener zadecyduje, że gra inny bramkarz, to on będzie grał,. Decyzje trenera są niepodważalne i ja je muszę uszanować.

Poczułeś się bardziej pewny po tych kilku meczach?
Widać, że to idzie w dobrym kierunku, ale musze jeszcze nad kilkoma elementami popracować i wtedy będzie bardzo dobrze.

Jest jakiś dreszczyk emocji, gdy trener zaczyna podawać skład i wyczytuje nazwisko bramkarza?
Po każdym rozegranym meczu jest tylko chwila na radość ze zwycięstwa, na rozmyślanie o nim. Potem trzeba zabrać się na nowo do pracy. Ja oglądam ostatni mecz naszego najbliższego rywala. Na nowo zaczyna się pojawiać adrenalinka. Gdy przychodzi ten dzień, gdy trener ustala skład na odprawie, adrenalina jeszcze bardziej się zwiększa. Na ostatnim treningu przed meczem może jeszcze być tak, że niektórzy ubierają koszulki i wtedy myśli się: „O, ten zagra, a ten nie”. Trener jednak może po tym ostatnim treningu też coś zmienić, tym bardziej, że ostatecznie skład ustala na trzy godziny przed meczem. Wtedy można odczuć ten dreszczyk emocji. Jeśli zobaczę swoje nazwisko, to zaczym się powoli wyciszać, myśleć o konkretnych sytuacjach meczowych. Potem już tylko rozgrzewka przed meczem i sam mecz. Wtedy nie należy robić więcej niż się potrafi, żeby nie przesadzić.

Jeśli porównujesz Twój pierwszy występ w Wiśle i ostatnie mecze, to jak to jest z tą adrenaliną: jest podobnie, czy już zacząłeś się przyzwyczajać?
Pierwszy mecz w barwach Wisły rozegrałem we Wronkach. Był to debiut, ale taki inny. We Wronach nie ma tak dużej publiczności, więc adrenalina była, ale nie taka duża. Pierwszy mecz u siebie to zupełnie co innego. Przede wszystkim była dużo większa publiczność. Kiedyś w barwach Odry graliśmy baraż przeciw Widzewowi. Na stadionie było wtedy 15 tysięcy osób, ale ta publiczność tak mnie nie zestresowała. A tu sama nazwa, Wisła Kraków, zrobiła swoje. W tym meczu nie czułem się zbyt pewnie, pamiętam, że miałem kilka błędów. Adrenalina była bardzo duża, ale z czasem udało mi się to opanować. Już do meczu z Legią na przykład podszedłem na luzie, z resztą to był mecz tylko o prestiż.

A teraz jak to jest, kibice w Krakowie dalej trochę cię stresują?
Nie, już się przyzwyczajam. Teraz na dodatek przez nałożona karę pojawia się mniej ludzi na stadionie. To i tak dużo więcej ludzi, niż we Wodzisławiu, ale staram się do tego podchodzić spokojnie. Trener mi w tym pomaga. Mam w trakcie meczu pokazywać to, co robię na treningu, wtedy na pewno będzie dobrze.

Czym dla ciebie najbardziej różni się granie w Odrze, a w Wiśle?
Tam za cel mieliśmy postawione utrzymać się i walczyć o jak najwyższą lokatę w tabeli. Tutaj natomiast, wiadomo, liczy się mistrzostwo i gra w europejskich pucharach. Tu jest większa presja wyniku. W Odrze poza tym miałem w trakcie meczu więcej pracy, było więcej możliwości pokazania się. W Wiśle mam jedną, dwie sytuacje w meczu, ale cały czas muszę być na maxa skoncentrowany.

Pamiętasz swoje występy w Odrze przeciwko Wiśle?
W barwach Odry grałem trzy razy przeciw Wiśle. Przegraliśmy u siebie 1:2 i zremisowaliśmy 1:1, a w Krakowie przegraliśmy 1:3. Były to zacięte mecze, typowe mecze walki. Do takich spotkań trener nie musiał nas specjalnie motywować. Nie były potrzebne jakieś specjalne dodatki pieniężne od prezesa, bo każdy z nas chciał się pokazać w występie przeciw Mistrzowi Polski, chciał przyzwoicie wyglądać na tle Wisły. Wyniki były, tak jak mówiłem, różne. W pierwszym meczu podarowałem bramkę "Frankowi", za to obroniłem karnego "Żurawiowi". Potem jeszcze Marek Zieńczuk dołożył gola. Za każdym razem "Żuraw" z "Frankiem" coś mi strzelili.

Czy to te bezpośrednie występ przeciw Wiśle zadecydowały według ciebie o tym, że zostałeś ściągnięty do Krakowa?
Wydaje mi się, że to raczej całokształt decydował o tym. Nie wiem, kto konkretnie mnie wypatrzył, czy to był pan Grzegorz Mielcarski, czy ktoś inny. To akurat nie było dla mnie ważne. Ja wiedziałem, że chcę spróbować czegoś innego. Były inne oferty, ale na pewno nie żałuję tego posunięcia, tego, że teraz jestem tu.

Fot. Tomasz Sipiera
rozmawiał Marcin Górski
Biuro Prasowe Wisła Kraków SSA



do góry strony