Strona główna » Aktualności » Kazimierz Moskal sam za kierownicą

Kazimierz Moskal sam za kierownicą

Data publikacji: 11-06-2007 23:27



- "Z byciem pierwszym trenerem jest jak z prowadzeniem samochodu: jeśli ktoś jeździ tylko jako pasażer, to nie jest to samo, kiedy sam siądzie za kółkiem i musi prowadzić sam" - mówi o swojej pracy na stanowisku pierwszego trenera Wisły Kazimierz Moskal. Zapraszamy na obszerny wywiad z trenerem Białej Gwiazdy podsumowujący jego pracę na stanowisku głównego szkoleniowca. Dziś część pierwsza rozmowy.

Jakie są Pana wrażenia po tym dłuższym okresie na stanowisku pierwszego trenera Wisły?
Na pewno wiele się przez ten okres zmieniło. Na początku, kiedy obejmowałem tą posadę, nie było wiadomo, na jak długo to będzie, więc nie bardzo paliłem się do tego. Z byciem pierwszym trenerem jest jak z prowadzeniem samochodu: jeśli ktoś jeździ tylko jako pasażer, to nie jest to samo, kiedy sam siądzie za kółkiem i musi prowadzić sam. Z każdym dniem, z każdym tygodniem nabiera się pewności. To doświadczenie na pewno procentuje. Jedno jest pewne – dla mnie ten sezon na pewno nie był stracony. Jeśli mówimy o klubie, o drużynie, to na pewno był to zły sezon. Ja natomiast będę po tym sezonie jedną z niewielu osób, które skorzystały. Jestem przekonany, że to będzie procentować

Czyli można powiedzieć, że to była prawdziwa lekcja trenerki?
Zdecydowanie tak. Bycie asystentem, a odpowiadanie za zespół to zupełnie co innego. Już samo bycie asystentem tuż po tym, jak skończyło się karierę jako piłkarz to dwa zupełnie różne światy. Bycie głównym trenerem to jeszcze co innego. Jest to bardzo trudna i niewdzięczna rola. Już na pierwszym spotkaniu z zawodnikami powiedziałem, że jest to dla mnie trudne. To, że jesteśmy kolegami, przyjaciółmi nie zmienia faktu, że jest tylko mały krok do tego, żeby znaleźć sobie wrogów. Podejrzewam, że tacy też się znajdą.

Dostał Pan wsparcie od zawodników w tych pierwszych dniach?
Tak. Na początku zawodnicy, tak mi się wydaje, próbowali się jeszcze pozbierać po tym złym początku rundy wiosennej. Nie ukrywam, że był taki moment, kiedy było widać, że z zawodników powietrze coraz bardziej zaczyna schodzić i ta drużyna z niecierpliwością czeka na koniec tego nieudanego sezonu. Każdy chyba miał tego świadomość i było to po nim aż nadto widać. Próbowaliśmy to jakoś ratować, posklejać, jednak wyszło jak wyszło.

Co było największą nauką w trakcie tych trzech miesięcy kierowania pierwszą drużyną?
To jest cały bagaż doświadczeń. Pierwszy trener odpowiada za całą drużynę. To nie jest tylko problem zadbania o treningi, wytypowania osiemnastki na mecz. To także wszystko, co się wiąże z pierwszą drużyną. To naprawdę nie było łatwe.
Nie da się powiedzieć, że poprawiłem coś konkretnego. Zawodnik może powiedzieć, że poprawił kondycję, technikę, w moim przypadku tak się nie da. To jest cały bagaż, duży worek doświadczeń. Nabrałem nowego spojrzenia na to wszystko.

Czy z tym doświadczeniem, które trener ma teraz, podjąłby Pan inne decyzje na początku kierowania samodzielnie pierwszym zespołem?
Łatwiej by było mi, gdyby było wiadomo, że jestem na przykład do końca rozgrywek. Wtedy pewne decyzje można by było uszeregować. Trudno natomiast podejmować pewne decyzje, jeśli mam świadomość, że to może być jeden, dwa mecze. Jeśli ja nagle zacząłbym wprowadzać pewne rzeczy, egzekwować coś, to nie miałby to sensu przez dwa, trzy dni.
Jeśli chodzi o decyzje związane z wyborem składu, czy odnośnie treningu, to raczej nic bym nie zmieniał. Starałem się na swój sposób postępować uczciwie z zawodnikami. Na pierwszym miejscu zawsze stawiałem zdrowie i pod tym kątem planowaliśmy skład na mecze i treningi. Następnie oczywiście była dyspozycja i to, jak kto trenował. Wiadomo, że w takiej grupie wszystkich się nie zadowoli, ale decyzji personalnych bym nie zmieniał.
Jeśli zaś chodzi o trening, to po nieudanym meczu zawsze szuka się przyczyn słabszej gry zespołu. Wtedy zastanawia się, czy słuszne było to, co zrobiło się na dzień czy dwa przed meczem. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, że przejąłem ten zespół w takim momencie, że mecze był co trzy dni. Naprawdę niewiele można było zrobić – były rozruchy przedmeczowe i pomeczowe. Jeśli trafiły nam się w tym czasie trzy czy cztery jednostki treningowe, kiedy można było zrobić trening taktyczny, to było to wszystko. Był to tylko mecz, mecz i jeszcze raz mecz.

Gdyby decyzja o tym, że na stanowisku trenera pozostanie Pan dłużej, zapadła wcześniej, to czy wcześniej też pojawiłoby się ustawienie 4-5-1. Skąd w ogóle pomysł na ta zmianę?
To ustawienie chodziło mi po głowie nawet jeszcze, gdy byłem asystentem. Najczęściej po nieudanych meczach szuka się błędów bądź też lepszych rozwiązań, czy to w treningu, czy w ustawieniu. Wtedy kilka razy przychodziło mi na myśl, że może powinniśmy byli zagrać w tym ustawieniu. Z drugiej strony miałem świadomość, że jeśli zespół od tak długiego czasu gra w ustawieniu 4-4-2, to nie można nagle wszystkiego wywracać do góry nogami. Graliśmy mecze co trzy dni i nawet nie było kiedy przećwiczyć tego ustawienia. Co prawda według mnie dla zawodników, który są profesjonalistami, którzy są inteligentni, z takim przestawieniem nie powinno być problemu. To naprawdę niewiele się różni. Zawsze z jednego ustawienia można przejść do drugiego. Czy to będzie jeden napastnik, czy jeden cofnięty, czy to będzie pięciu pomocników, czy jeden cofnięty, czy dwóch – to są szczegóły. Do tego w zasadzie każdy zawodnik na pierwszoligowym poziomie powinien się dostosować. Była jednak obawa, żeby wszystkiego nie wywracać do góry nogami tego, co robiło się przez wiele lat. Wiadomo, że najlepszym okresem na ćwiczenie nowego ustawienia jest okres między rundami.

Czy gdyby to od Pana zależało, to kontynuowałby Pan granie w tym ustawieniu?
To oczywiście zależy od tego, jakich by się miało wykonawców. Wydaje mi się jednak, że jest to dobre rozwiązanie. Pozornie to wygląda na 4-5-1, ale to równie dobrze może być 4-3-3. To jest tylko kwestia tego, jakich mamy skrzydłowych. To wcale nie jest, jakby się wydawało, ustawienie defensywne. Oczywiście zależy to od tego, jakich zawodników się ma, ale jest to wręcz ustawienie bardziej ofensywne. Teraz tak się gra, że w wielu klubach grający pomocnicy to środkowi pomocnicy. Jako skrajni skrzydłowi występują boczni obrońcy. To, że wszyscy muszą teraz grać w ofensywie i defensywie, wiemy już nie od tego sezonu. Spójrzmy, jak grają Drogba, czy Inzaghi, który w finale Champions League przebiegł ponad 10 tysięcy metrów. To już nie są zawodnicy, którzy stoją na środku pola karnego i czekają na podania od partnerów, bo oni są tylko od strzelania bramek. Skończyły się czasy, kiedy można było mieć zawodnika, który w piłkę nie potrafił grać, ale mówiło się do niego – ty kryjesz tego przeciwnika i w ten sposób nie grało dwóch piłkarzy. Teraz zawodnik, oprócz tego, że musi mieć olbrzymie umiejętności, to musi być świetnie przygotowany pod względem fizycznym do tego, aby sprostać wymogom, jakie futbol obecnie stawia przed zawodnikami. To muszą być atleci, jak Drogba, o którym już wspominałem. Popatrzymy nawet na Croucha. To jest zawodnik, który może nie wygląda posturą na piłkarza, ale on nie czeka w polu karnym, aż mu zagrają piłkę na głowę.

Druga część rozmowy

Rozmawiali Marcin Górski i Wit
Biuro Prasowe Wisła Kraków SSA



do góry strony