Aktualności
OSTATNIE NEWSY.
Adam Musiał: Sławy na nic bym nie zamienił
Data publikacji: 31-05-2006 13:30Marcin Górski: Czy występ na Mistrzostwach Świata w 1974 roku i zdobycie trzeciego miejsca były największym Pana piłkarskim osiągnięciem?
Adam Musiał: Dla każdego piłkarza gra w reprezentacji, udział w Mistrzostwach Świata czy Olimpiadzie to ogromne wyróżnienie. Wtedy osiągnęliśmy dobry wynik i pomimo upływu wielu lat ludzie nam tego nie zapomnieli.
Czy gdyby nie było tego trzeciego miejsca, to czy Mistrzostwa też byłyby ukoronowaniem Pana kariery?
Żeby jechać na Mistrzostwa Świata, trzeba wygrać eliminacje. My w ich trakcie wyeliminowaliśmy między innymi Anglię, która była bardzo wysoko notowana. Na Mistrzostwa Świata pojechaliśmy pokazać, że nie jesteśmy jakimiś kelnerami, tylko coś sobą reprezentujemy. Każdy z nas jechał z wiara popartą solidnym przygotowaniem, więc była szansa osiągnąć sukces.
Wierzyliście, że jesteście w stanie zajść tak daleko?
Jakbyśmy nie wierzyli, to byśmy w ogóle na mistrzostwa nie pojechali. Cały czas nasz trener, świętej pamięci profesor Górski, powtarzał: "Jak się boisz, to siedź w domu".
Czy to właśnie wiarą w siebie na boisku przekonał Pan do siebie trenera Górskiego, czy decydujące były jakieś inne czynniki?
Trener stawiał na zespół. Zaletą każdego dobrego trenera jest dobranie takich ludzi z odpowiednimi umiejętnościami, charakterami, którzy są w stanie wypełnić założony przez trenera plan. Trener Górski oparł się na wyczuciu w doborze odpowiednich zawodników na każdą pozycję.
Mówi się, że wtedy Polska miała najlepszą obronę w historii. Co zadecydowało o tym, że byliście taką zgraną formacją?
Zarówno obrona, jaki i pomoc oraz atak były wkomponowane w całość zespołu. Każdy, grając na danej pozycji, zdawał sobie sprawę z tego, po co na boisko wychodzi i co należy do jego obowiązków. Obrona obroną, ona sama meczu nie wygra. Przecież na tamtych Mistrzostwach Grzesiek [Lato przyp. M.G.] został królem strzelców, a "Diabeł" – Szarmach, miał jedną bramkę mniej od niego. Świadczy to o tym, że oprócz faktu, że mało bramek traciliśmy, równocześnie dużo ich zdobywali. Zespół składa się ze wszystkich zawodników, którzy są na boisku, a nie z pojedynczych gwiazd. Cały kolektyw pracuje na wspólna kromkę chleba.
Wy zapracowaliście na trzecie miejsce, a mogło być lepiej. Myśli Pan, że gdyby nie ta ulewa przed meczem z Niemcami, moglibyście zostać Mistrzami Świata?
Oczywiście. Warunki w meczu przeciw Niemcom odebrały nam nasz najważniejszy atut, czyli grę długa piłką z kontry na naszych szybkich napastników, Latę i Gadochę. To się nie udawało, bo raz, że piłka stawała w kałużach, dwa, że nie można było dokładnie dograć, bo piłka nabierała poślizgu, uciekała i nikt nie był w stanie jej dogonić. Tak widocznie Bóg chciał, że stadion przed meczem wyglądał jak bajoro. Niemcy i tak dużo zrobili, ze odgarnęli część wody i można było jako tako rozegrać ten mecz.
Czy to ten mecz z Niemcami pamięta Pan najlepiej, czy jakieś inne spotkanie zapadło bardziej w Pana pamięci?
Na Mistrzostwach Świata każdy mecz jest bardzo ważny. Chociażby wygrać z Brazylijczykami, Mistrzami Świata, w meczu o trzecie miejsce, to jest ogromny sukces. Gra przeciwko Argentynie, Włochom, których wyeliminowaliśmy, to są sukcesy na miarę światową.
Przeciwko komu trudniej się grało: wirtuozom piłki, czyli Brazylijczykom i Argentyńczykom, czy przeciw sępowi pola karnego, Gerdowi Müllerowi?
Müller był bardzo nieprzyjemnym zawodnikiem do krycia, rzeczywiście był takim sępem szesnastki. Nie można jednak zakładać od razu, że ktoś jest dla mnie za mocny. Trzeba uwierzyć też we własną siłę. Jeśli byśmy się z bojaźnią nastawiali, że gramy przeciw Argentynie, Brazylii, Niemcom i Włochom, to byśmy nic nie osiągnęli. To na boisku trzeba udowodnić, że jest się lepszym. Nie należy patrzeć na nazwiska, przeciw którym się gra, tylko trzeba dążyć do upragnionego celu.
Jaka była wtedy atmosfera w drużynie, zarówno przed Mistrzostwami, jak i w trakcie ich trwania?
Atmosfera była taka, jaką stworzył trener. A że był on osoba wielkoduszną i do każdego potrafił dotrzeć, to atmosfera musiała być bardzo dobra. Uważam, że w grze zespołowej dobra atmosfera w drużynie jest najważniejsza. Trener zestawiając zespół musi skompletować piłkarzy o różnych charakterach i predyspozycjach. Kaziu Deyna na przykład nigdy nie był walczakiem, on miał inną robotą. Za niego grę w destrukcji robili inni ludzie, jak Kasperczak, czy Maszczyk. Gadocha i Lato byli tymi sępami z przodu, ale oni musieli dostać ta dokładna długą piłkę. W grze w defensywie też się uzupełnialiśmy. My wierzyliśmy w to, że trener to co robi, robi bardzo dobrze, a nam pozostaje wykazać się na boisku.
Trener zawsze powtarzał nam, żeby grać, a nie kalkulować. Były takie mecze w grupie eliminacyjnej, gdy zastanawialiśmy się, na kogo trafimy z pierwszego miejsca, na kogo z drugiego. Trener uderzył ręką w stół i powiedział, że przyjechaliśmy grać, a nie kalkulować. To były święte słowa. Jak nam szło, to trzeba było iść za ciosem.
Jak Pan wspomina powrót do Polski, przywitanie w kraju?
To było przeżycie przechodzące nasze oczekiwania. Zaraz po Mistrzostwach mieliśmy wracać do kraju, ale musieliśmy w Niemczech siedzieć jeszcze dwa dni, żeby nasze władze zrobiły fetę na miarę medali Mistrzostw Świata. To im się im udało. Atmosfera była wspaniała, takich przeżyć nie kupi się za żadne pieniądze, trzeba było po prostu tam być. Mimo że od tego okresu minęło bardzo dużo czasu, to ludzie nadal pamiętają nasze osiągnięcie, cały czas nas poznają na ulicach, nasze mecze są przypominane w telewizji. Jeszcze raz podkreślę: tego nie da się kupić za pieniądze.
Jakie były nagrody ze strony związku, czy władz państwowych po waszym osiągnięciu?
Śmieszne. Nagrody były śmieszne. Nie chodzi jednak o pieniądze, a przede wszystkim o sławę. Na pewno więcej byśmy zarobili, gdyby w tym czasie pozwolono nam jeździć po zakładach pracy spotykać się z ludźmi, którzy razem z nami przeżywali ten sukces.
Nie żal w związku z tym, że nie urodził się Pan później, nie miał Pan możliwości grać za dużo większe pieniądze?
Nigdy w życiu mi tego nie żal, bo sławy i popularności nikt i nic nigdy mi nie odbierze. Życzę wszystkim piłkarzom, żeby dożyli tego, co my przeżyliśmy.
Jak rady wypływające z pana przeżyć mógłby Pan udzielić zawodnikom jadącym teraz na Mistrzostwa Świata?
Nie wiem, ponieważ nie znam tych zawodników, nie spotykam ich na co dzień. Na pewno wyjeżdżając na Mistrzostwa trzeba wierzyć, że po coś tam się jedzie. Nie można podejść do sprawy tak, że już jestem na Mundialu i to mi wystarczy. Nie, trzeba walczyć do końca.
Nie brakuje teraz w reprezentacji takiego Adama Musiała w obronie? Kazimierz Kmiecik mówił, że takiego piłkarza naszej kadrze najbardziej potrzebuje.
Powiem tak, Musiał rodzi się jeden, niestety. Każdy z nas, grających wtedy na Mistrzostwach był tylko jeden. Ja bym sobie bardzo życzył, bo w końcu wszyscy jesteśmy Polakami, żebyśmy mogli jeszcze raz przeżyć takie piękne sukcesy.
Czy będzie Pan patrzył na ten grupowy mecz z Niemcami, który nas czeka, jako na rewanż za 1974 rok?
To są już zupełnie inne czasy, nie można na to patrzyć w ten sposób. Oby się udało i reprezentacja odniosła sukces, ale nie na zasadzie rewanżu za tamto spotkanie.
Na co stać tą drużynę, która wystąpi w Niemczech?
Wydaje mi się, że wielkim osiągnięciem będzie, jeśli ta drużyna wyjdzie z grupy (rozmawialiśmy jeszcze przed meczem z Kolumbią). Jestem skromnym człowiekiem i to będę uważał za sukces.
Co będzie najmocniejszą stroną naszej reprezentacji?
Myślę, że druga linia, bo tam mamy dobrych zawodników. Dołącza do nich Maciek Żurawski. Cieszę się, że tylu czy to obecnych, czy byłych Wiślaków jest w reprezentacji i trener na nich stawia. To są ludzie z naszego podwórka i życzę im jak najlepiej.
Was w 1974 roku też było kilku z Wisły. Czy wtedy jest łatwiej zawodnikowi?
Nas było pięciu, ale w naszym przypadku nie było podziałów na Kraków, Warszawę czy Śląsk. Ja na przykład cały czas mieszałem z Jurkiem Gorgoniem ze Śląska. Nie było podziałów na jakieś grupy, stanowiliśmy kolektyw. Jednak znajomość z klubu na pewno pomaga. Chłopcy, którzy grali w Wiśle, znają się jak łyse konie i chociaż życie porozrzucało ich po świecie, to gdy się spotykają, nie zapominają tego, co robili. A współpracowali wyśmienicie. Mam nadzieję, że nadal będzie im się to udać. Mamy jeszcze zawodnika zza Błoń, Gizę, który też jest z Krakowa i na pewno będziemy mu kibicowali, jeśli dostanie szansę pokazania się. Wszyscy tym żyjemy i czekamy, jak nasi zawodnicy wypadną na Mistrzostwach.
Dziękuje za rozmowę.
Dziękuję.
rozmawiał Marcin Górski
Biuro Prasowe Wisła Kraków SSA