Strona główna » Wywiady » Wielka przygoda Łukasza Kominiaka

Wielka przygoda Łukasza Kominiaka

Data publikacji: 08-05-2009 13:09



W swoim sportowym życiu zdążył trenować judo, kajakarstwo górskie i tenis ziemny. Futbolowi nie odmówił. Ma dopiero 19 lat, a już był na testach w klubach angielskiej Premiership. Łukasz Kominiak, bo o nim mowa, obrońca Młodej Wisły, wspomina wielką przygodę z piłką w tle.

 

Fot. Grzegorz Czop Fot. Grzegorz Czop

Skąd pomysł na piłkę? Jak zacząłeś przygodę z futbolem?
Próbowałem w sumie wszystkiego. Zaczynałem od judo i kajakarstwa górskiego. Na samym początku był jeszcze tenis ziemny. Zawsze jednak było kopanie piłki na podwórku Trenując trzy dyscypliny na raz, zdecydowałem się w końcu na piłkę. I tak jest do teraz.

Przed przyjściem do Wisły Kraków trenowałeś w UKS Olimpic Kraków. Jak tam trafiłeś?
Na początku grałem w szkolnym klubie. To były czasy szkoły podstawowej. Gdy poszedłem do gimnazjum, trafiłem do uczniowskiego klubu sportowego. Wspominam ten czas bardzo dobrze. Później poszedłem do szkoły mistrzostwa sportowego, gdzie byli trenerzy zarówno z Cracovii jak i z Wisły. Obaj mnie chcieli, ale jako że od dziecka chodzę na Wisłę to nie było żadnego wyboru. Liczyła się tylko Wisła.   
 
Masz 19 lat, więc to najlepszy moment na podjęcie pierwszych życiowych decyzji.
Właśnie jestem w okresie maturalnym. Mam już za sobą języki: polski i angielski, i jestem na razie zadowolony (śmiech). Jeżeli zostałbym w Polsce, bo może uda mi się wyjechać za granicę na testy, to wybiorę studia pod kątem sportowym. Może to będzie fizjoterapia albo AWF.

Byłeś powoływany do reprezentacji w kategoriach wiekowych U-17 i U-18. Ktoś szczególny utkwił Ci w pamięci z piłkarzy, z którymi trenowałeś?

Do tej pory byłem tylko na konsultacjach, nie mam rozegranego żadnego meczu. Z tego, co jednak pamiętam, to chyba najbardziej tą pierwszą kadrę, ona była najmocniejsza. Trenowałem wówczas z Grzegorzem Krychowiakiem, Robertem Trznadlem, Mateuszem Rajfurem, który dzisiaj gra w Wiśle. Niedługo później wyjechali za granicę. Krychowiak z Rajfurem do Bordeaux, Trznadel do Parmy. Na pewno rozwinęli się piłkarsko.

W którymś momencie pojawiła się wielka szansa i dla Ciebie – testy w legendarnym FC Liverpool. Na jak długo pojechałeś do Anglii?
Byłem tam prawie miesiąc. To była wielka przygoda. Możliwość trenowania z takimi piłkarzami to była jakby zupełnie inna bajka.

Jak zjawiłeś się w Liverpoolu? Jak to wyglądało od strony organizacyjnej?
Mój tata wysłał CV do klubu, chyba nawet z kasetą, z pytaniem o możliwość przyjazdu na testy. Nie wiem jak to zrobił, ale byłem w szoku, gdy okazało się, że mogłem tam pojechać. Wyniosłem z tego naprawdę cenne doświadczenie.

Mija właśnie rok od momentu Twojego wyjazdu do Anglii. Jak wyglądały treningi w klubie?
Trenowałem z rezerwami Liverpoolu. Tam zespoły są podzielone na akademie, które składają się z młodych chłopców. Oni mają swój odrębny ośrodek treningowy, zaś pierwsza drużyna wraz z rezerwami mają własny. Wszyscy są pod stałą obserwacją Rafy Beniteza. W Liverpoolu jest tak, że wszyscy przyjeżdżają rano do klubu i jedzą wspólnie śniadanie. Pierwsza drużyna ma swoje pomieszczenia a rezerwy swoje. Później piłkarze wychodzą na trening. Następnie jedzą obiad i mają czas dla siebie. Przyjeżdżają do ośrodka w okolicach godziny 8 a wyjeżdżają po 14. Każdy ma cały czas kontakt z innymi, ciągle się rozmawia i przebywa z drużyną. W rezerwach są reprezentanci swoich krajów: z Ameryki Południowej, Anglii, Walii. Różnicą rzucającą się w oczy jest to, że trenerzy przyjeżdżają tak samo, jak zawodnicy, o 8 rano. Wyjeżdżają dopiero w okolicach 16. To jest jakby normalny dzień pracy, coś jak praca na etacie. Trener spędza w klubie od 8 do 10 godzin. Tak samo masażyści, fizjoterapeuci i lekarze.
 
Jak wyglądała Twoja codzienność w Liverpoolu? Klub odpowiadał za całą organizację pobytu w Anglii?
Klub odpowiadał za wszystko. Przyjeżdżałem tylko z rzeczami do chodzenia i to był jedyny mój wkład. Od razu jak przyleciałem do Anglii, podjechał po mnie kierowca. Zawiózł mnie do hotelu, a tam miałem już wszystko zapewnione. Wszyscy bardzo mile się do mnie odnosili, nawet na ulicy pytali, co u mnie słychać. Ludzie bardzo żyją piłką w Anglii, nieważne czy to są rezerwy czy pierwsza drużyna, każdy wie, co się dzieje. Rano znowu przyjeżdżał po mnie kierowca i jechaliśmy na trening. Jadłem śniadanie w klubie. Tutaj był czas na rozmowy, a później wszyscy wychodziliśmy na trening. Następnie zjadaliśmy obiad i kierowca odwoził mnie do hotelu i szedłem sobie obejrzeć miasto. Zwariowałbym sam w hotelu (śmiech).

Miałeś kontakt z Rafą Benitezem?
Byłem zdziwiony, ale przyszedł już pierwszego dnia przywitać się. Wypytał się mnie o wiele rzeczy, ale większość z nich już wiedział. Scouting w Liverpoolu jest jednak na niewiarygodnym poziomie.

A dlaczego w takim razie nie doszło do transferu definitywnego?

Jak patrzyłem na poziom sportowy, to jednak sam poczułem, że jeszcze jest mi za daleko do niego. Pomyślałem, że jednak trzeba jeszcze potrenować, potrzeba mi więcej wiary w siebie by grać w takim klubie. Wyniosłem jednak z tego wielkie doświadczenie. Teraz wiem już, co robić i do czego dążyć, by wrócić tam z powrotem.

Jak oceniali Twój pobyt na testach szkoleniowcy? Dostałeś zaproszenie na kolejne testy?
Nie dostałem zaproszenia na kolejne testy. Mówili jednak, że ogólnie są z testów zadowoleni i będą w stałym kontakcie.

Nie miałeś ofert z innych klubów europejskich z propozycją testów, gdy wróciłeś do Polski?
Trzy-, cztery miesiące później, już po powrocie do kraju, pojawiła się oferta z Newcastle. Z tych testów byłem bardziej zadowolony, bo wiedziałem już, czego mogę oczekiwać. Poziomem nie odbiegałem już od innych chłopaków. Wtedy jednak też byłem po kontuzji. Pojechałem na cztery dni i miałem możliwość rozegrania meczu towarzyskiego. W Liverpoolu takiej okazji nie miałem, a byłem prawie miesiąc. W Newcastle wyszedł mi ten mecz, byłem z siebie zadowolony, ale fizycznie nie do końca dałem sobie radę.

Żałujesz czegokolwiek po pobycie w Anglii? Masz do siebie żal za niewykorzystaną szansę?
Jak wróciłem z Liverpoolu, byłem w wielkim szoku i entuzjazmie. Myślałem, że naprawdę się uda, że podniesie się mój poziom sportowy i wszystko, co z nim związane. Jak popatrzę na to teraz, to stwierdzam, że naprawdę było ciężko. Pojechałem tam zaraz po kontuzji, jakby z marszu. Musiałbym być bardzo doświadczonym zawodnikiem, aby zaraz po kontuzji móc pokazać swoje najlepsze walory i dostać kontrakt. Cieszę się jednak bardzo, że tam byłem, ale jednocześnie wiem, że i tak jeszcze bym się tam nie sprawdził.

Daniel
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA 



do góry strony