Strona główna » Wywiady » Rios: Kibicowałem Independiente

Rios: Kibicowałem Independiente

Data publikacji: 19-12-2010 13:10



Andrés Rios piłkarzem chciał być od zawsze. Od wczesnego dzieciństwa wcielał się w rolę zawodnika, i to bez względu na okoliczności. „To niesamowite, ile pasji było w takim małym dziecku” – wspomina.

Fot. Maks Michalczak Fot. Maks Michalczak

Czy jakiś Polak jest w Argentynie sławny?
Nie kojarzę. Jest sporo blondynów, którzy wyglądają jak osoby stąd, ale żadnej znanej osoby sobie nie przypominam. 

Ułatwię Ci zadanie. Polak to boiskowy pseudonim jednego z piłkarzy.
Rzeczywiście, w klubie Racing jest zawodnik o takim pseudonimie.

Teraz to Ty mnie zaskoczyłeś, bo miałem na myśli Hernana Crespo.
Crespo ma taki pseudonim? Nie wiedziałem.

Owszem. A wspomniałem o nim nieprzypadkowo. Bo Crespo to nie tylko nazwisko zawodnika, ale też nazwa pewnej drużyny.
Polskiej?

Nie, jak najbardziej argentyńskiej, w której zresztą grałeś.
O to Ci chodzi. Skąd wiesz takie rzeczy? (śmiech) Rzeczywiście grałem w takiej drużynie. Od niej wszystko się zaczęło. Miałem wtedy sześć lat i rozpocząłem treningi właśnie w Crespo. Trafiłem do tej drużyny, bo treningi odbywały się w dzielnicy, w której mieszkałem.

River Plate rozgrywa swoje mecze w dzielnicy Nuñez. Twoja dzielnica znajduje się gdzieś w pobliżu?
Nie, w zasadzie to drugi koniec miasta. Z mojego domu było dużo bliżej do stadionu Boca Juniors, wystarczyło 10 minut, by tam dotrzeć.

A jako dziecko kibicowałeś River Plate?
Trochę tak, ale nie był to mój ulubiony klub. Takim zawsze był Independiente.

Kibice River Plate wiedzą, że darzysz tak dużą sympatią rywali ich drużyny?
Tak, wiele osób o tym wie. Independiente to klub, któremu kibicował mój tata i moi bracia, stąd się to wszystko wzięło. Później, z wiadomych względów, życzyli też dobrze River Plate. Ja od małego kibicowałem Independiente, ale kiedy River Plate grało z Boca Juniors, zawsze byłem za River Plate.

River Plate to popularni „Milionerzy”, ale chyba to nie nazwa skłoniła Cię do tego, by wybrać właśnie River?
Nie (śmiech). Jak wspomniałem, River było mi bliższe. Kiedy grałem w rozgrywkach halowych dostawałem propozycje zarówno od osób związanych z Boca, jak i od ludzi pracujących dla River Plate. Moje sympatie były w tym wypadku decydujące.

Pomówmy jeszcze przez chwilę o pseudonimach. Mówi ci coś ksywka „Vechi”?
Tak (śmiech). Wszyscy moi bracia i przyjaciele jej używali. Na boisku nie byłem tak nazywany. Kiedy grałem w River koledzy wołali na mnie po prostu Andy. Ale od wczesnego dzieciństwa moje rodzeństwo i znajomi z dzielnicy zwracali się do mnie w ten sposób.

Skąd taki pseudonim?
Pseudonim powstał w czasie moich gier z braćmi. Grywaliśmy na podwórku przed naszym domem. Mieliśmy plastikową piłkę, która często wpadała do domu sąsiada (sąsiad to po hiszpańsku „vecino” – przyp.). Jako że byłem najmłodszy – najmłodszy z moich braci jest o dziewięć lat starszy ode mnie – zawsze to ja byłem wysyłany po piłkę. A nie potrafiłem jeszcze wtedy mówić zbyt wyraźnie i zawsze wołałem „vechi”. Moich braci bardzo to bawiło i w końcu słowo „vechi” do mnie przylgnęło.

Z tego co mówisz wynika, że piłka była w Twoim życiu obecna od zawsze. Już od dziecka chciałeś zostać piłkarzem?
Tak. Najpierw oglądałem mecze moich braci, przyglądałem się ich grze. Później grywałem sam na podwórku. Ustawiałem na nim żetony po obu stronach boiska i biegałem z piłką w jedną i drugą stronę, udając zawodników raz jednej, a raz przeciwnej drużyny (śmiech). To niesamowite ile pasji było w takim małym dziecku. Pamiętam też jak grywałem w domu. W naszym mieszkaniu podłoga była wyłożona płytkami. Brałem więc mydło i biegałem za nim po całym mieszkaniu. Zamiast rywali był szampon i płyn do kąpieli, a na podłogę wylewałem wodę, żeby było mi trudniej. Cały czas upadałem, ale grałem dalej (śmiech).

Wspomniałeś, że Twoi bracia też grywali w piłkę. Podobnie jak Ty zostali piłkarzami?
Nie. Dwóch grało na poważnie. Jeden w Arsenalu Buenos Aires, drugi w Argentinos Juniors, ale nie występowali w pierwszych drużynach, a w rozgrywkach podobnych do Młodej Ekstraklasy. Mogli osiągnąć wyższy pułap, ale z różnych powodów musieli zostawić piłkę. Teraz są szczęśliwi kiedy ja strzelam bramki.

Czy jakiś piłkarz był albo jest dla Ciebie wzorem?
Za umiejętności piłkarskie bardzo cenię Cristiano Ronaldo. A zawodnikiem, którego lubiłem od dziecka był też Ronaldo, ale ten grubszy (śmiech).

I nie ma Argentyńczyków wśród Twoich idoli?
Oczywiście bardzo cenię Messiego, podobnie zresztą jak cały świat. Kiedyś takim zawodnikiem, którego lubiłem oglądać na boisku był Gabriel Batistuta. Imponowała mi zwłaszcza jego siła i skuteczność. Pamiętam, że mając 12-13 lat każdej niedzieli oglądałem mecze Fiorentiny, bo właśnie tam wtedy występował. Potem były to mecze Romy, do której Batistuta się przeniósł.

System rozgrywkowy w Argentynie jest dość specyficzny. Czym są „Apertura” i „Clausura”?
To tak jak rundy w Polsce, ale w Argentynie to jakby odrębne rozgrywki. Apertura kończy się niedługo, jeszcze w grudniu. Clausura zacznie się już w nowym roku i przy dwudziestu zespołach będzie liczyła dziewiętnaście kolejek. W Argentynie wyłania się mistrzów Apertury i Clausury, ale w kontekście rozgrywek międzynarodowych jeszcze nic to nie znaczy. W Copa Libertadores na przykład gra zespół, który zdobędzie najwięcej punktów w czasie Apertury i Clausury łącznie, czasem też bierze się pod uwagę nie dwie a trzy rundy.

Jakie dostrzegasz różnice między ligą argentyńską i polską?
Liga argentyńska jest teraz bardzo wyrównana. Zespoły, które awansują, często są w stanie sprawić niespodziankę w kolejnym sezonie. Jest na pewno bardziej techniczna niż polska. Przykłada się sporą wagę do pojedynków jeden na jeden i w Argentynie wielu zawodników posiada taką umiejętność. Gra się bardziej indywidualnie. Jeśli chodzi o Polskę to moje spostrzeżenia są podobne do spostrzeżeń wielu innych osób – że to liga, w której gra jest bardziej siłowa. Jest tu też wielu szybkich piłkarzy. Wielkiej różnicy między ligami nie ma, ale jeśli już coś mi się rzuca w oczy, to właśnie ta siła, o której wcześniej wspomniałem.

Dziennikarze „The Observer” zaliczyli Superclásico, czyli pojedynek między Boca Juniors i River Plate, do 50 spektakli sportowych, które trzeba zobaczyć przed śmiercią. Co sądzi o tym zawodnik, który w Superclásico wystąpił?
Myślę, że mają rację. To mecze, które mają długą tradycję i są czymś szczególnym. Dzień przed meczem jest się maksymalnie skoncentrowanym, bo to w końcu mecz z Boca. Mówiąc „Boca” nie mam na myśli tylko piłkarzy, ale też całą otoczkę – wszystkich ludzi związanych z klubem i kibiców. Często ludzie tracą pracę z powodu tych meczów (śmiech). Mogą one też zaważyć na przyszłości zawodników. Tak było z Higuainem, który zagrał przeciw Boca świetny mecz, strzelił dwie bramki. Ja przeciwko Boca zagrałem kwadrans w meczu wyjazdowym i dziesięć minut na Estadio Monumental, gdzie na co dzień gra River. Na swoim boisku zostałem wspaniale powitany, na boisku Boca było oczywiście dokładnie odwrotnie. Robiło to wielkie wrażenie.

Mecze przeciwko Boca to jak dotąd najbardziej niezapomniane chwile w twojej karierze?
Na pewno zostały w pamięci. Ale chyba takim najbardziej niezapomnianym meczem był ten przeciwko brazylijskiej drużynie Botafogo w Copa Sudamericana. Przegrywaliśmy w tamtym spotkaniu, ale dzięki mojej bramce i golom Falcao awansowaliśmy dalej (River Plate zwyciężyło 4:2, zdobywając dwie bramki gdy Botafogo grało w przewadze, w tym jedną w doliczonym czasie gry – przyp.). Pamiętam ten mecz doskonale, między innymi ze względu na mój udział w awansie. Mnóstwo wspomnień pozostało po tamtym spotkaniu.

Jako piłkarz River Plate byłeś zapewne popularny w Argentynie?
Był taki okres. Przez pewien czas grałem regularnie w pierwszym składzie, strzelałem bramki. Za tym przyszła popularność, czy nawet sława. Byłem jeszcze wtedy dzieckiem, miałem nie więcej niż 18 lat i nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Mój sposób myślenia nie był właściwy. Myślałem, że zdobyłem już wszystko. Teraz ciągle jestem młody, ale mam za sobą wiele doświadczeń. Wiem, że można szybko wspiąć się na szczyt i tak samo szybko wrócić tam, skąd się przyszło.

Szansa powrotu na szczyt pojawiła się tysiące kilometrów od Buenos Aires. Jak się dowiedziałeś, że klub z Krakowa jest Tobą zainteresowany?
Na początku mój agent rozmawiał o mojej przyszłości w River. Mogłem zostać na kolejny sezon, ale nie mógłbym liczyć na takie miejsce w drużynie, jak dawniej. Stwierdziłem, że lepiej zmienić klub niż tracić kolejne lata bez grania w piłkę. To mój agent powiedział mi, że pojawiła się szansa przejścia do Polski, do Wisły. Nic jeszcze wtedy nie wiedziałem o Polsce, ani o samym klubie. Musiałem poszukać informacji w Internecie. Dowiedziałem się, że to wielki klub, ma wielu kibiców i zaliczył dużo świetnych występów.

 Teraz wiesz już więcej o Wiśle? Wiesz na przykład, co to takiego „Biała Gwiazda”?
„Estrella Blanca”? Taka gwiazda jak na trybunie naprzeciwko? (śmiech) Wiem, poinformowano mnie o takich rzeczach, ale o historii Wisły ciągle nie wiem zbyt dużo.

Przed przeprowadzką do Krakowa miałeś zapewne wątpliwości?
Na pewno. Musiałem to skonsultować z żoną i resztą rodziny. Wiele osób odradzało mi tę opcję, namawiało, bym poszedł do innego klubu. Ale ja jestem piłkarzem, chciałem grać. Nie było dla mnie tak ważne, gdzie się przeniosę, byle tylko występować. Teraz wiem, że podjąłem dobrą decyzję.

W Wiśle nie grasz jednak ostatnio zbyt dużo. Jak sądzisz, jaka jest tego główna przyczyna?
Myślę, że prezes klubu, właściciel i osoby, które zaakceptowały mój transfer życzyły sobie, żebym strzelił dziesięć albo piętnaście bramek. I ja też tak na to patrzyłem. Na początku rozegrałem kilka dobrych spotkań, później wypadałem bardziej przeciętnie. W kolejnych meczach grałem już mniej, trudniej było mi utrzymać taki sam poziom fizyczny. Wydaje mi się, że wszyscy napastnicy mają takie okresy wzlotów i upadków. Po kilku meczach trudno stwierdzić, że ktoś jest słabym zawodnikiem, bo gra mało albo siedzi na ławce. Na ławce w Wiśle jest choćby Czarek Wilk czy Piotrek Brożek, którzy są w moim odczuciu świetnymi zawodnikami. Proszę spojrzeć na Kirma. Do niedawna też głównie siedział na ławce, ale od kiedy gra, ma większe zaufanie do swoich umiejętności i teraz jest ważną postacią na boisku. Dlatego sądzę, że kibice i dziennikarze nie powinni zbyt pochopnie nikogo skreślać i mówić, że jest kiepskim zawodnikiem.

Myślę, że w Twoim przypadku nikt tak nie twierdzi. Wręcz przeciwnie, komentatorzy podkreślają, że jesteś świetnym technikiem, a ludzie zdają się rozumieć, że w zupełnie nowym otoczeniu, zwłaszcza w tak młodym wieku, początki mogą być trudne.
To o czym wspomniałeś na pewno ma jakieś znaczenie, ale nie aż tak wielkie. Cieszy mnie to, że dostrzega się moje możliwości, i że wróży mi się dobrą przyszłość. Chciałbym jednak pokazać coś więcej na boisku, chciałbym strzelać bramki i być ważnym dla drużyny. W Argentynie mówimy, że zawodnik jest dobry, kiedy „przemawia na boisku”. To moje marzenie i mój cel – pokazać to, co potrafię. Bo jeśli tego nie robię, to pozytywne opinie o mnie nie znajdują potwierdzenia. A dlaczego na razie nie idzie mi tak dobrze, jak bym tego chciał? W takich sytuacjach trudno znaleźć wyjaśnienie. Jak mówimy w Argentynie – trzeba to wziąć na klatę i robić swoje. Nie dramatyzować przesadnie, ale wiedzieć, że jest wiele rzeczy do poprawy.

Porozmawiajmy przez chwilę o sprawach pozaboiskowych. Jak spędzasz czas w Krakowie?
Ostatnio bardzo się ochłodziło, często padał śnieg, dlatego nie wychodziłem często z domu, żeby korzystać z uroków Krakowa. A ładnych miejsc jest tu dużo, to w ogóle śliczne miasto i ludzie są tu bardzo sympatyczni. Moja żona wróciła póki co do Argentyny, żeby skorzystać trochę z lata. Zanim wyjechała, często wychodziliśmy na miasto zjeść coś z przyjaciółmi – z Paljiciem albo Bunozą. Najczęściej jedliśmy gdzieś na Rynku, jest tam dużo ładnych miejsc. Z chłopakami wybieramy się czasem do kina w Bonarce. Byłem już na kilku filmach i całkiem dobrze rozumiałem fabułę, choć mój angielski nie jest najlepszy (śmiech).

Te kwestie językowe przeszkadzają Ci w komunikacji z kolegami z drużyny?
Na boisku jest z tym łatwiej. Zawodnicy używają różnych gestów, żeby się porozumieć. Poza boiskiem jest już trudniej. W czasie treningów zamienię kilka słów z osobami ze sztabu szkoleniowego, które potrafią coś powiedzieć po hiszpańsku. Z kolegami w zasadzie wymieniamy uprzejmości – witamy się, pytamy o samopoczucie.

Na zakończenie dwa słowa o przyszłości. Czy będąc tak młodym zawodnikiem myślałeś już o tym, gdzie chciałbyś zakończyć karierę?
Na pewno w Argentynie, ale nie myślałem o jakimś konkretnym klubie. Mogłoby to być River Plate, ale chyba jednak wolałbym Independiente.

Tomasz Biegański
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA



do góry strony