Strona główna » Wywiady » Piłka, czyli miłość od pierwszego treningu

Piłka, czyli miłość od pierwszego treningu

Data publikacji: 28-09-2009 08:10



W jego piłkarskiej karierze wszystko dzieje się znienacka od samego początku – w pierwszym swoim meczu strzelił gola i od razu zakochał się w piłce nożnej. Potem był taki czas, że znali go chyba wszyscy kierowcy autobusów na trasie Poronin – Kraków. W meczu z Hetmanem Zamość zadebiutował w barwach Wisły Kraków. Oto rozmowa z Maćkiem Papieżem.

Fot. Maks Michalczak Fot. Maks Michalczak

Ten materiał ukazał się w 90. numerze newslettera Wisły Kraków.

Treningi z pierwszą drużyną, debiut w barwach Wisły - coś się chyba w życiu zmienia?

Zmienia się tylko moje nastawienie do treningów. Jestem coraz bardziej zmotywowany, zmobilizowany do tego, żeby pracować. Zobaczyłem jak smakuje prawdziwa piłka na najwyższym poziomie i chcę dążyć do tego, żeby na stałe zadomowić się w pierwszej drużynie.

Trener Skorża po meczu z Hetmanem powiedział, że twój występ to właśnie nagroda za ambitną pracę na treningach.
Wydaje mi się, że trener rzeczywiście zauważył to, jak się staram. Ja przykładam się do każdego treningu, obojętne, czy w pierwszej drużynie, czy w Młodej Ekstraklasie, czy w juniorach. Zawsze starałem się dać z siebie wszystko tak, żeby wynieść z treningu jak najwięcej i dzięki temu się rozwijać. W momencie, gdy zacząłem trenować z pierwszą drużyną doszła do tego większa mobilizacja i koncentracja. To był duży przeskok – gra tutaj jest dużo bardziej fizyczna, szybsza, co wymaga dużego skupienia i większego zaangażowania.

Chyba to ty jesteś osobą, która najdłużej zostaje po treningach na boisku. Co ćwiczysz w trakcie tych indywidualnych zajęć?
Przeróżne elementy, Mam jeszcze sporo pracy przed sobą. Uważam, że mam duże braki, które chcę szybko nadrobić i być lepszym. Widzę na treningach, z czym sobie nie radzę, czasem zwracają mi na to uwagę czy trener, czy kierownik drużyny. Wiem więc, nad czym muszę pracować, żeby być lepszym i móc pomagać drużynie. W trakcie treningów z chłopakami z pierwszej drużyny dużo się uczę, bo tu grają zawodnicy z najwyższej półki, ale indywidualny trening to jest dodatkowa dawka nowych umiejętności, które na pewno są mi potrzebne.

Piłkarze przechodzący z piłki juniorskiej do seniorskiej najczęściej spore problemy mają z fizyczną grą. A jak to jest u ciebie?
Uważam, że moją zaletą jest to, że mam dobre warunki fizyczne – jestem wysoki i silny. Jeśli więc chodzi o zalety fizyczne, to sobie radzę. Moją wadą są na pewno elementy techniczne – niedokładność zagrań, strzałów, złe przyjmowanie piłki, gra z pierwszej piłki. Uważam, że nad tym powinienem pracować najwięcej. Siłownia natomiast jest konieczna, żeby obecnie grać w piłkę. Futbol zrobił się dużo bardziej atletyczny niż dawniej, więc trzeba mieć siłę i być twardym na boisku, żeby sobie radzić. Na siłowni jestem więc minimum trzy razy w tygodniu. Gdy czuje się siłę, lepiej się gra.

W meczu z Hetmanem pokazałeś, że na boisku na pewno nie zabraknie ci zadziorności.
Jestem znany z tego, że jestem zadziorny, że staram się iść na każdą piłkę. Uważam, że zawsze jest możliwość, że obrońca czy bramkarz zrobi błąd, po którym może paść bramka. Jeśli mam więc siłę, to dlaczego mam nie podbiec. Jeśli czuję, że mam siły, a przecież w meczu z Hetmanem dostałem 10 minut gry, to chciałem ten czas wykorzystać maksymalnie. Mogłem biegać cały czas, więc atakowałem każdą piłkę. Oczywiście inaczej jest, kiedy gram cały mecz. Wtedy muszę oszczędzać siły i atakuję przeciwników bardziej z głową – idę na te „lepsze” piłki. W moim debiucie natomiast każda piłka była dla mnie okazją, żeby pokazać moją zadziorność, żeby wywalczyć piłkę, zagrać do kolegi.

W środę byłeś tak przejęty debiutem, że myślałeś, że zagrałeś 20 minut, a nie 10.
Tak, to było moje przejęzyczenie podczas udzielania wywiadu po meczu. W momencie, gdy trener powiedział mi, żebym się rozgrzewał, popatrzyłem na zegar i zobaczyłem, że jest 70. minuta. Jakoś tak mi się zapamiętało, że jeszcze 20 minut, więc po meczu, kiedy jeszcze nie ochłonąłem, w pamięci zostało mi te 20 minut.

Z Hetmanem zagrałeś z numerem 32. Specjalnie odwróciłeś numer Pawła Brożka?

Powiem szczerze, że nie miałem wyboru, jeśli chodzi o numer. Jestem po prostu zadowolony, że dostałem koszulkę z moim nazwiskiem. Numer nie gra, ale że jest odwróceniem cyfr z numeru Pawła Brożka, to może będzie szczęśliwy.

Twoja koszulka z debiutanckiego meczu będzie pamiątką w domu?
Mam nadzieję, że tak będzie. Jeszcze tej koszulki nie dostałem, ale mam nadzieję, że trafi do mnie. Na pewno byłaby ważnym elementem u mnie w domu. To dla mnie duże przeżycie, bo to pierwsza koszulka z moim nazwiskiem. Mam więc nadzieję, że ją zdobędę.

Rodzina oglądała twój debiut w meczu z Hetmanem, czy nie spodziewali się, że to będzie tak ważny dzień dla ciebie?
Gdy dowiedziałem się, że mecz był transmitowany w TVP Kraków, miałem cichą nadzieję, że może rodzice gdzieś zerknęli i udało im się mnie zobaczyć. Gdy zadzwoniłem do nich tata zaczął mówić spokojnie, że słyszał, że zagrałem. Odpowiedziałem, że szkoda, że nie oglądali, bo mecz pokazywało TVP Kraków i mieli okazję obejrzeć jak debiutowałem w Wiśle. Tata zamilkł na chwilę i powiedział: „Synu, cała rodzina cię oglądała!”. Okazało się, że mama zobaczyła, że jest mecz, więc powiedziała tacie, zadzwoniła do babci, do dziadka, do cioć i wujków. Obdzwoniła całą rodzinę z informacją, że mecz jest w telewizji i jest szansa, że w nim zagram. Połowa rodziny mnie oglądała, więc potem miałem bardzo dużo telefonów od całej rodziny, czym byłem bardzo zaskoczony. A na początku tata mnie wkręcał, że rodzina przegapiła takie wydarzenie!

Zaskoczyło cię to, że tak szybko przeskoczyłeś z Młodej Ekstraklasy do pierwszego zespołu?
Szczerze mówiąc to w mojej karierze piłkarskiej jak na razie wszystko dzieje się znienacka i niespodziewanie. Tak samo jak do Młodej Ekstraklasy dostałem się niespodziewanie, bo spodobałem się w trakcie testów i przeszedłem do tej drużyny pół roku wcześniej, tak do pierwszej drużyny też dostałem się na podobnej zasadzie. Sprawdzanych było kilku zawodników z Młodej Ekstraklasy. Ja być może swoją zadziorności przekonałem do siebie trenerów. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Na pewno tez przy tym wszystkim miałem bardzo dużo szczęścia. W Młodej Ekstraklasie jest też dużo dobrych zawodników, którzy pewnie mieli mniej szczęścia niż ja i dlatego teraz ja jestem tu, a oni tam.

Początek twojej przygody z piłką też przyszedł znienacka?
Tak! Zaczęło się wszystko na szkolnym boisku. Ja, jako że byłem wysoki, wolałem grać w koszykówkę, czy piłkę ręczną. Moi koledzy jednak grali w piłkę. Zaczęło się od tego, kto więcej razy podbije piłkę. Mnie nie szło, ale ponieważ zawsze byłem zadziorny, to postanowiłem udowodnić, że mogę być lepszy od moich kolegów. Tak złapałem bakcyla piłkarskiego. Postanowiłem, że zapiszę się do klubu w mojej miejscowości – LKS Poroniec Poronin. W tym czasie rozgrywane były gierki między trampkarzami z okolicznych wiosek. Tak się złożyło, że taki mecz odbywał się akurat w dniu, w którym zapisałem się do klubu. Pamiętam, że strzeliłem wtedy bramkę, a my wygraliśmy 1:0. Od tego momentu zakochałem się w piłce nożnej. Poczułem tą atmosferę, dzięki mnie przez tydzień, bo co tyle odbywały się kolejne mecze, mogliśmy się cieszyć, że jesteśmy lepsi od kolegów z wioski obok. Można więc powiedzieć, że piłka nożna to moja miłość od pierwszego treningu.

A jak trafiłeś do Wisły?
To też jest straszny przypadek. Mój kolega zaproponował, żeby pojechać do klubu z wyższej półki sprawdzić się. Od razu wpadła nam do głowy Wisła. Kolega załatwił numer do Wisły, ale zanim dostałem numer do trenera zajmującego się sekcją juniorską, dodzwoniłem się do pięciu innych osób. Trener Kruk zaprosił mnie na testy. Mój kolega w międzyczasie zrezygnował, ale ja byłem tak zapalony do tego pomysłu, że nie chciałem odpuścić. Wszystko zaplanowałem sam i dopiero później powiedziałem tacie, że zostałem zaproszony na testy i musi ze mną jechać. Spodobałem się trenerowi Krukowi, który powiedział, że zostanę zaproszony na kolejne testy. Kiedy zadzwoniłem po jakimś czasie okazało się, że trener Kruk został zwolniony, a juniorami zajmują się trenerzy Pietrzak i Orłowski. Byłem załamany, bo myślałem, że moja szansa przepadła, ale trenerzy powiedzieli, że zostały zapiski, więc zaprosili mnie na testy. Choć bardzo wtedy odstawałem od chłopaków w Wiśle, spodobałem się trenerom. Zaproponowali oni, żebym przyjechał do Krakowa i tu trenował i skończył gimnazjum. To nie spodobało się moim rodzicom, którzy postanowili, żebym przez pół roku dokończył gimnazjum, a do Krakowa przyjechał od początku liceum. Stanęło na tym, że przez pół roku kilka razy w tygodniu dojeżdżałem z Poronina do Krakowa. Zaraz po szkole wsiadałem w autobus, przyjeżdżałem do Krakowa, trenowałem, a potem wyruszałem w podróż do domu. Od początku liceum mieszkam już w Krakowie w internacie. Bardzo dobrze wspominam moje życie w internacie, bo dzięki temu, że wychowywałem się wśród piłkarzy, cały czas mobilizowałem się do pracy.

Te pół roku dojeżdżania do Krakowa to było najtrudniejsze pół roku w twoim życiu?
To było ciężkie pół roku, ale byłem wtedy bardzo szczęśliwy, bo do końca nie wierzyłem, że mi się udało i mogę trenować w Wiśle. Jadąc na każdy trening byłem zachwycony, że zaraz będę trenował, że zaraz spędzę dwie godziny na boisku, że ten trening będzie wyglądał zupełnie inaczej niż w Poroninie. Tam było tak, że przychodził ten, kto chciał. Raz więc było nas dwudziestu, raz czterech. Z reguły rozgrywaliśmy małe gierki, ćwiczyliśmy obieganie lub strzały. To były najprostsze ćwiczenia, a w Wiśle było wszystko – rozgrzewka, koordynacja, gry, strzały. To był prawdziwy trening. Byłem tak zachwycony treningami, że mógłbym spędzić nawet i cztery godziny jadąc w jedyną stronę, żeby w Krakowie przez półtorej godziny profesjonalnie potrenować.

Masz żal do rodziców, że nie pozwolili ci przyjechać do Krakowa pół roku wcześniej, czy jesteś im wdzięczny za to, że stwierdzili, że najpierw musisz porządnie skończyć gimnazjum?
Jestem im wdzięczny, bo uważam, że mieli rację. Dzięki tej decyzji dobrze przygotowałem się do testów gimnazjalnych. Przez pół roku trochę pojeździłem, ale przecież nic mi się nie stało z tego powodu.

Często słyszy się od piłkarzy, że w internacie znajdowali towarzystwo do imprezowania, a nie takie, które mobilizuje do treningów.
To zależy od tego, w jakim towarzystwie się było. Są grupki leni, którzy nie chodzą do szkoły, nie chodzą na treningi, przesypiają całe popołudnia i nic z tego nie mają. Są grupki imprezowiczów, który idą na trening, bo muszą, a potem szukają sposobu, żeby uciec z internatu i iść na imprezę. Jest też grupa chłopaków, która wie, po co przyjechała do Krakowa. Oni są zakochani w piłce nożnej i wiedzą, że idąc na trening robią to dla siebie, że jest to dla nich szansa na podniesienie swoich umiejętności. My w internacie mobilizowaliśmy jeden drugiego. Gdy widziałem kolegę idącego na boisko, szedłem z nim, gdy ktoś ćwiczył brzuszki, ja robiłem to razem z nim. W pokojach rozkładaliśmy krzesła, sznurki i graliśmy w siatkonogę albo małą piłeczką podawaliśmy sobie w pokoju. Cieszę się, że przychodząc do internatu zaprzyjaźniłem się takimi chłopakami, dla których liczyła się piłka nożna i trenowali dwa, trzy razy dziennie.

Często sport trudno jest połączyć z nauką. A jak to jest w twoim przypadku?
Nigdy nie miałem problemów ze szkołą. W tym roku zdałem maturę i teraz wybieram się na Krakowską Szkołę Wyższą Promocji Zdrowia na fizjoterapię. W szkole nigdy nie byłem zagrożony. Zdarzały się oczywiście dwójki, ale były to sporadyczne przypadki. Poza tym minimalne oceny to był trójki i czwórki.

Masz takie nazwisko, że aż prosiłoby się o pseudonim związany z nim. Skąd więc „Terry”?

To były moje początki w Wiśle. John Terry był wtedy jednym z najlepiej grających głową na świecie zawodników, a moja przygoda w Wiśle zaczęła się tak, że w pierwszych zdaje się pięciu meczach zdobyłem sześć goli i wszystkie głową. Ktoś powiedział, że gram głową jak John Terry i tak już zostało i przyjęło się, stąd moje przezwisko „Terry”. Teraz w pierwszej drużynie coraz częściej natomiast słyszę, że koledzy mówią do mnie „Papi”.

Jakie jest twoje piłkarskie marzenie?

Na razie chciałbym się zadomowić w pierwszej drużynie, szybko nadrobić swoje braki, zacząć regularnie łapać się do osiemnastki meczowej Wisły aż w końcu stać się jej pierwszoplanową postacią i zdobyć mistrzostwo Polski. Jak to osiągnę, będę stawiał sobie kolejne cele. Mam też nadzieję, że dostanę kiedyś powołanie do reprezentacji Polski mojego rocznika. Wiem jednak, że przede mną jeszcze sporo pracy. Mam jednak nadzieję, że z czasem wszystkie moje marzenia się spełnią.

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.

M. Górski
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA



do góry strony