Wywiady
OSTATNIE NEWSY.
Strona główna »
Wywiady »
Muchiński: Miłość od pierwszego wejrzenia
Muchiński: Miłość od pierwszego wejrzenia
Data publikacji: 21-10-2014 18:40Jego domeną jest doświadczenie i pracowitość. Trenera Smudę poznał jeszcze jako zawodnik, a dziś razem tworzą sztab szkoleniowy Białej Gwiazdy. Zapraszamy na rozmowę z Tomaszem Muchińskim, trenerem bramkarzy pierwszej drużyny Wisły.
Fot. Adam Koprowski
Zacznijmy od początku. Jak zaczęła się przygoda z piłką nożną i dlaczego właśnie ten sport?
Odpowiedź jest prosta. To moja miłość od pierwszego wejrzenia. Były lata siedemdziesiąte, kiedy zauważyłem, do czego służy piłka. W ówczesnych czasach modne było grać w piłkę i być piłkarzem. Polska była wtedy mocno reprezentowana przez kluby i kadrę. Odnosiliśmy swoje sukcesy na arenie międzynarodowej. Pamiętam, jak jako siedmioletni chłopak oglądałem Mistrzostwa Świata w 1974 roku w RFN, gdzie gwiazdami na turnieju byli Szarmach, Tomaszewski, Lato, a także koledzy, którzy obecnie pracują w klubie, jak Panowie Kapka i Kmiecik. Już wtedy nie byli to anonimowi zawodnicy, którym jako dziecko chciałem dorównać na podwórku, bawiąc się i przybierając nazwisko danego piłkarza, chciałem też grać jak oni. Na boisku można było zobaczyć wielu Lubańskich, Szarmachów. To podobało się wielu młodym chłopakom, a dla mnie była to mentalna trampolina, bo kochałem piłkę. Byłem dzieciakiem, który praktycznie się nie zatrzymywał. Rozpierała mnie energia, dlatego w wieku dziesięciu lat trafiłem do Łódzkiego Klubu Sportowego.
Został Pan bramkarzem z przypadku czy przeznaczenia?
Gdy przychodziłem do ŁKS-u pierwszym bramkarzem był Tomaszewski - mój wielki idol w ówczesnych czasach. Od początku chciałem stać na bramce i mówiłem to trenerom. Wyróżniałem się wzrostem, warunkami fizycznymi. Podobała mi się ta funkcja na boisku. Wydaje mi się, że również pod względem mentalnym i psychofizycznym byłem do tego predysponowany.
Widzew Łódź to klub, który najbardziej ukształtował Pana pod względem sportowym?
Widzew był ostatnim klubem, w którym występowałem, a jednocześnie to właśnie z nim zaznałem zaszczytu grania w najwyższej lidze i europejskich pucharach. Mam za sobą występ w Pucharze UEFA, byłem też członkiem ekipy, która grała w Lidze Mistrzów. Nie udało się zagrać w tych elitarnych rozgrywkach, ale nie każdy zawodnik na tej pozycji miał możliwość uczestniczyć w takim wydarzeniu. Jestem dumny, że byłem w drużynie, która dwa razy zdobyła mistrzostwo Polski z takimi zawodnikami jak Citko, Czerwic, Szymkowiak, Łapiński. Miałem z nimi bezpośredni kontakt, byłem członkiem tej ekipy i budowałem z nimi mocną drużynę.
To tam poznał Pan trenera Franciszkę Smudę. Wtedy jednak był Pan jego podwładnym na boisku.
Tak. Trener Smuda przybył do Widzewa w 1995 roku. Już pierwszy sezon pokazał, że ma on odmienną filozofię futbolu. Trzeba podkreślić, że w bramce była wówczas spora rywalizacja w osobach Andrzeja Woźniaka czy Macieja Szczęsnego. Trener Smuda po przyjściu do Widzewa dał nam odczuć, że wszyscy tworzymy jedną grupą, a on jest razem z nami. Nie stawał obok nas, a raczej w naszym szeregu. Walczył o nas, nawet gdy szło coś gorzej, to stawał w naszej obronie. Nigdy nie skreślał nikogo, a wręcz przeciwnie. Starał się mu pomóc. Właśnie między innymi dzięki temu miał takie wyniki, i ta grupa mu zaufała. Mocno wpisał się w historię klubu.
Dlaczego tak długo musimy czekać na kolejny awans do Ligi Mistrzów? Jest jakieś proste wytłumaczenie takiego stanu rzeczy?
W tym roku blisko była Legia Warszawa, ale z własnej winy pogrzebali szansę na awans. Za moich czasów tylko mistrzowie mogli awansować do elity. Teraz wydaje się to trochę łatwiejsze, wbrew wszystkiemu. Patrząc na nasze transfery: przed walką o awans Widzew sprowadził trzech czy czterech reprezentantów Polski, do bramki przyszedł Maciek Szczęsny, do obrony Radek Michalski i Paweł Wojtala, do tego Jacek Dębiński czy Sławek Majak. Byli to ludzie, którzy cały czas wzbudzali zainteresowanie trenera reprezentacji. Do tego trzeba dodać grupę zawodników, która wcześniej zdobyła tytuł, więc można powiedzieć, że naprawdę byliśmy mocni. Rok wcześniej, gdy z grupy Ligi Mistrzów wyszła Legia, w składzie miała Pisza, Mandziejewicza i wielu innych bardzo dobrych zawodników. O sile reprezentacji stanowiły dwa kluby: Widzew i Legia. Prawda jest taka, że chcąc być w Lidze Mistrzów, trzeba dysponować zespołem, o którego sile nie mogą stanowić przypadkowi zawodnicy.
Swoją trenerską karierę rozpoczynał Pan jako… pierwszy szkoleniowiec.
Kończąc przygodę jako zawodnik, byłem asystentem u trenera Smudy, opiekowałem się bramkarzami, a oprócz tego opiekowałem się drugim zespołem, który był w IV lidze. Dosyć długo wahałem się czy zostać szkoleniowcem, który będzie miał coś więcej do powiedzenia niż tylko trener od przygotowania i budowania formy bramkarzy. Przeświadczenie o tym przyszło dopiero później. Szukałem swojego miejsca. Trenowałem Koronę Kielce w III lidze, która grała na tyle korzystnie, że utrzymała się w lidze. Dopiero potem do klubu wszedł Kolporter, dzięki czemu ta drużyna się zmieniła. Byłem również asystentem w Widzewie u trenerów Majewskiego i Probierza. Nie miałem konkretnie przypisanej funkcji, jeśli chodzi o trenera bramkarzy. Oczywiście było mi to bliskie, i kiedy była taka potrzeba, to zajmowałem się również bramkarzami. Prowadząc Sokół Aleksander Łódzki w II lidze, dostałem informację, że trener Smuda się o mnie pyta w kontekście pracy w Lechu Poznań. Dało mi to bodziec, żeby nie zawracać sobie głowy innymi sprawami, tylko zająć się tym, co potrafię najlepiej.
Chyba był zadowolony ze współpracy, skoro ściągnął Pana również do Krakowa?
Znam trenera Smudę już wiele lat, i nigdy nie mieliśmy ze sobą większych nieporozumień. Myślę, że nigdy nie poróżniliśmy się jakoś bardzo. Zawsze ceniłem go za jego kompetencje i wydaje mi się, że działa to w obie strony.
Czym powinien dysponować dobry bramkarz?
Powinien mieć charakter i być pracowity. Oczywiście ważne są też uwarunkowania fizyczne, jak wzrost, siła mięśniowa, szybkość, postrzeganie sytuacji - to w całości przekłada się na talent. Ale do tego trzeba dodać bardzo dużo pracy, bo to jest podstawowy czynnik. Jeśli zawodnik na tej pozycji będzie leniem, to niczego nie osiągnie. Może się do pewnego momentu rozwinąć, z racji większego talentu, ale później, jeśli nie będzie ciężko pracować, to może mieć problem.
Kto był Pana najlepszym, najzdolniejszym podopiecznym?
Oj, było ich sporo. Mogę się nawet pochwalić, że mój podopieczny był na Mistrzostwach Świata w RPA w 2010 roku. Gdy trenowałem bramkarzy w Zagłębiu Lubin, to Bojan Isailović, który przyszedł do Lubina razem ze mną, bardzo chciał pojechać na te mistrzostwa. Powiedziałem mu, że będziemy pracować tak, żeby to się udało. Był on już dosyć ukształtowanym golkiperem, bo miał 30 lat, ale posiadał pewne braki natury technicznej. Poprawiliśmy te mankamenty i się udało. Pojechał jako jeden z trzech bramkarzy Serbii na mundial. Co do pozostałych bramkarzy, było ich bardzo dużo. Wystarczy wspomnieć Arka Onyszko, Zbyszka Robakiewicza, Krzysztofa Kotorowskiego i paru innych zawodników na tej pozycji.
Polska słynie z bramkarzy. Od lat mówi się, że w kraju nad Wisłą urodziło się wielu bardzo dobrych fachowców.
Myślę, że mamy niezłych specjalistów. Muszę przyznać, że za moich czasów nie było trenerów bramkarzy. Sami musieliśmy się rozwijać, wymyślać ćwiczenia. Pamiętam, że jak Andrzej Woźniak wracał z reprezentacji, to zawsze podpytywaliśmy go, czy ma jakieś nowinki z kadry. Ważne było, że przynosiło to efekty, rozwijały nas i pomagały również intelektualnie. Wydaje mi się, że wśród trenerów, którzy odpowiadają za treść zajęć dla bramkarzy, przynosi to dzisiaj efekty. Współcześnie bramkarz to nie tylko jedenasty zawodnik na boisku, ale fundament drużyny, który zawsze był potrzebny zespołowi. Uważam, że młodzi bramkarze, którzy nie wyjadą a zostaną w kraju, nie stracą na tym, bo mają się od kogo uczyć.
A jak wygląda wiślacki potencjał na tej pozycji?
Na dzień dzisiejszy nie powiem, że jest bardzo dobrze, ale nie jest też źle. Na pewno mogłoby być lepiej. Jest kilku chłopaków, którzy dobrze rokują i dają nadzieję, jak choćby Kacper Chorążka, który ociera się o reprezentację. Zbiera dobre recenzje, więc może jest to jakiś kapitał na przyszłość. Mateusz Zając, jeśli okrzepnie mentalnie, to może być zawodnikiem, który będzie kiedyś dobrze grać. Gerard Bieszczad pokazał w Pucharze Polski, że zrobił postęp. Jak dla mnie, skok jest bardzo zauważalny. Mentalność i koncentracja to rzeczy, które mu może przyjdą z wiekiem, bo gra mało meczów o stawkę. Buchalik to jest już zawodnik ligowy. W jego gestii będzie możliwość poprawy pewnych niuansów technicznych, bo psychikę ma dosyć zrównoważoną. Dobrze gra nogami, dlatego nie widzę problemów. Oczywiście każdemu jest potrzebne szczęście, jeśli chce się bić o miano najlepszego w polskiej lidze.
A. Koprowski
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA