Strona główna » Wywiady » Małecki: To mnie trzymało przy życiu

Małecki: To mnie trzymało przy życiu

Data publikacji: 23-03-2013 09:01



Po tym, jak Patryk Małecki po powrocie z Turcji zadeklarował, że jest innym człowiekiem, jest pod stałą obserwacją. Czy rzeczywiście się zmienił, czy jest lepszym piłkarzem, czy może człowiekiem  i na ile pomaga mu w tym wiara i rodzina – o tym „Mały” szczerze opowiada w rozmowie z nami.

Fot. Maks Michalczak Fot. Maks Michalczak

Ten materiał ukazał się w 152. numerze Newslettera Wisły Kraków. Aby go zamawiać, wystarczy wypełnić formularz

Chyba nie za często można przeczytać o Tobie materiały w mediach, które przedstawią cię takim, jakim jesteś naprawdę, a nie skupiają się tylko na dobrej lub złej stronie?

Pamiętam taki jeden artykuł, który dobrze mnie przedstawiał. To było w „Przeglądzie Sportowym”, któremu wtedy udzieliłem wywiadu. To było chyba ze dwa lata temu.

A co z resztą? Jak reagowałeś na przykład na to, że zaraz po Twoim powrocie do Krakowa zaczęły się pojawiać teksty: „Co teraz wywinie Małecki?”
Czasem się z takich rzeczy śmieję, ale najczęściej staram się nie zwracać na to uwagi. Są momenty, że w ogóle nie czytam gazet i nie zaglądam do internetu, a o tym, co o mnie napisano, dowiaduję się od znajomych. Staram się do takich tekstów podchodzić z dystansem i nie zaprzątać sobie nimi zbytnio głowy.

A jak to było w Turcji? Przeglądałeś polskie strony internetowe?
W Turcji często zaglądałem do internetu, bo nie miałem za dużo innych zajęć. Po treningach, gdy nie chciałem wychodzić z domu, to śledziłem strony internetowe, przede wszystkim sportowe.

Pytam o tą Turcję, bo wiem, że wyjeżdżając do Turcji zmieniłeś numer telefonu i pozostawiłeś po sobie taki sygnał, że chcesz się odciąć od wszystkiego, co zostawiasz w Krakowie. Rzeczywiście tak było?
Rzeczywiście, zmieniłem numer telefonu, bo chciałem mieć spokój chociażby od polskich dziennikarzy. Chciałem się skupić na jak najlepszych przygotowaniach, a nie, żeby ktoś do mnie dzwonił i zaprzątał mi głowę. Przez te pół roku mogę powiedzieć, że miałem ten spokój i ciszę. Nikt nie zawracał mi głowy czy to przed, czy po treningu. Mogłem się tylko przygotowywać do zajęć i meczów.

A w tym zmienianiu numeru nie było też takiej obawy, że ktoś do ciebie zadzwoni, a ty powiesz coś, czego potem nie będziesz miał jak wytłumaczyć, nie będąc na miejscu, w Polsce?
Gdy wyjeżdżałem do Turcji, chciałem, żeby całe zamieszanie wokół mnie ucichło, żeby pewne sprawy się wyprostowały. Dlatego też zmieniłem numer telefonu. Nie chciałem dostawać pytań, dlaczego odszedłem z Wisły, dlaczego zrobiłem tak, a nie inaczej. Chciałem ogólnie mieć czystą głowę i skupić się na jak najlepszej grze w nowym klubie.

Udało się tą koncentrację na pracy w klubie zachować przez czas pobytu w Turcji?
Tak. Cały czas byłem skoncentrowany na treningach i odpowiednim odpoczynku. Miałem też czas przeanalizować kilka spraw. Myślę więc, że te pół roku było mi potrzebne, żeby spojrzeć na kilka spraw na chłodno. Myślę, że mi to pomogło.

Wracałeś myślami do tych spraw związanych z Wisłą, często kontrowersyjnych?
Tak, wracałem do różnych moich kontrowersyjnych zachowań, które nie powinny mieć miejsca. Miałem dużo czasu na przemyślenia i one dużo mi dały. Wiele zrozumiałem i wydaje mi się, że te pół roku na obczyźnie, w ciszy i spokoju, dużo mi dały.

Jest taka sytuacja, po tym pół roku spokojnych przemyśleń, o której teraz powiedziałbyś, że żałujesz jej, że wolałbyś zrobić inaczej?
Tak, na pewno. Nie chciałbym teraz mówić konkretnie, jakie mam przemyślenia co do każdej sprawy, ale zapewniam, że wszystko spokojnie sobie przemyślałem. Na pewno parę moich kontrowersyjnych zachowań mogło się nie wydarzyć. Niestety, stało się inaczej, ale teraz jestem przynajmniej o te parę zdarzeń mądrzejszy i wiem, że już nie mogę się tak zachowywać.

Zaraz po powrocie z Turcji zapewniałeś, że się zmieniłeś. Chyba do tej pory wszyscy cię obserwują i zastanawiają się, czy tak rzeczywiście jest.
Na pewno cieszę się z tego, że byłem w Turcji przez te pół roku i że mogłem trenować z bardzo dobrymi zawodnikami. Czasami wydawało mi się, że tam było trudniej na treningach niż na meczu. Było nas trzydziestu, każdy chciał grać, każdy chciał pokazać się z jak najlepszej strony. W gierkach na przykład było bardzo ostro, bo nikt nigdy nie odstawiał nogi. Wydaje mi się, że te pół roku mi pomogło. Może niektórzy w to nie wierzą, ale ja naprawdę uważam, że chociaż nie grałem za dużo, to sama możliwość treningu z zawodnikami, którzy grali w naprawdę wielkich klubach, pozwoliła stać mi się lepszym piłkarzem. Wiedziałem, że przez ciężkie trening, czy choćby grę w rezerwach, mogę to osiągnąć.
Ja sam zgłaszałem się do trenera, że chcę grać w meczach rezerw. Wszyscy byli zdziwieni, bo każdy z pierwszej drużyny występ w rezerwach traktował jako poniżenie. Ja sam natomiast przychodziłem do trenerów i pytałem, czy mogę grać w zespole rezerw. Byli oni bardzo zdziwieni, ale jednocześnie widziałem na ich twarzach zadowolenie, że chociaż nie gram, to cały czas ciągnie mnie na boisko. Również młodzi zawodnicy, z którymi grałem w rezerwach, prosili mnie potem, żebym w miarę możliwości grał z nimi częściej. Mówili, żebym im pomógł w wygrywaniu meczów, bo ze mną ich gra wygląda inaczej. To mnie podbudowywało, bo chociaż nie grałem w pierwszej drużynie, ludzie cały czas widzieli i doceniali, że chcę im pomóc. To mnie trzymało przy życiu, bo nie ukrywam, że miałem chwile zwątpienia, kiedy nie dostawałem kolejnych szans w pierwszym zespole. Mówiłem sobie jednak, że trenuję dla siebie, a nie dla trenera, więc na pewno przyjdzie takim moment, że wrócę do Wisły i to, że nie olewałem treningów, przyda mi się.

Gdybyś miał podsumować tą Twoją zmianę, o której mówisz, że zaszła w trakcie tego pół roku w Turcji, to co bardziej się zmieniło: to, jakim jesteś piłkarzem, czy to, jak zmieniłeś się mentalnie?
Myślę, że ogólnie zmieniło się moje zachowanie na boisku. Byłem bardzo porywczy, nie miałem szacunku dla rywali. W Turcji zobaczyłem, że każdy szanuje innego i chociaż jest się z różnych zespołów, to ten szacunek dla każdego należy zachować. Nawet siedząc na ławce podpatrywałem, jak zachowują się inni zawodnicy i to dużo mi dało.

W Polsce jednak cały czas pokazujesz, że na boisku jesteś wulkanem emocji.
W życiu prywatnym mogę być inną osobą, ale na boisku nie kontroluję części swoich zachowań. To jest adrenalina, chęć wygrywania. Mam jednak szacunek dla zawodników z innych drużyn. Wydaje mi się, że to w pewnym stopniu także mnie pomaga na boisku.

Masz w takim razie teraz takie chwile po meczu, że myślisz sobie, że zachowałeś się nieodpowiednio wobec rywala, czy to, co na boisku, zostawiasz właśnie tam?
To, co stało się w trakcie meczu, raczej zostawiam na boisku. Po meczu głównie analizuję to, jak ja grałem. Myślę o meczu tak po piłkarsku. To, że jednej osobie moje zachowanie się podoba, drugiej mniej, a trzeciej w ogóle, nie jest dla mnie najważniejsze. Ja chcę jak najlepiej wykonywać swoją robotę na boisku i dążę do tego, żeby moja drużyna wygrała. Może właśnie dlatego tak zachowuję się na boisku.
Według mnie normalne jest, że będąc na boisku, krzyczymy także na swoich kolegów z zespołu, podpowiadamy sobie, staramy się nawzajem pobudzić. W moim przypadku jest tak, że jak na kogoś krzyknę, albo na niego przeklnę, to nie po to, żeby go zdołować, ale żeby go pobudzić. Wiem, że macham na boisku rękoma i staram się myśleć, żeby tak nie robić, ale czasem jak nie dostanę dobrej piłki, to się trochę irytuję. Zaciskam jednak zęby, bo wiem, że w kolejnej sytuacji to ja mogę źle podać, stracić piłkę i koledzy będą musieli za mnie tyrać, pracować. Staram się nad tym pracować, ale boisko rządzi się swoimi prawami. Jeśli ktoś dostanie ode mnie opiernicz, albo ja od kogoś, to nie powinniśmy się załamywać, tylko dalej robić swoje, bo tak moim zdaniem musi być.

A jak to jest z kolegami z zespołu? Z nimi czasem chyba trzeba sobie wytłumaczyć pewne boiskowe sytuacje, bo przecież widzicie się każdego dnia?
Bywają takie sceny, że wchodząc do szatni, czasem zdarza się tak, że się weźmie za fraki. Moim zdaniem to jest potrzebne, żeby drużyna była impulsywna. Wiadomo, że na drugi dzień człowiek patrzy na taką sytuację już inaczej. Możemy się nie kochać, ale gramy w jednym klubie i chcemy, żeby Wisła wygrywała, więc musimy walczyć jeden za drugiego.

Ostatnio kamery wychwyciły ostrzejszą wymianę zdań pomiędzy Tobą a Kamilem Kosowskim. To jest tak, że ze zdaniem tych doświadczonych piłkarzy liczysz się bardziej?
Wszystkich zdanie liczy się dla mnie tak samo. Czy to mi powie Chrapek, czy nawet młody Stolarski, że mam się cofnąć, to nie obrażam się. Robię to, co on mówi, bo przecież inny zawodnik może lepiej widzieć jakąś sytuację na boisku. Wiem, że robię błędy na boisku, więc gdy ktoś krzyczy na mnie, to nie jest to dla mnie problemem.

Wiadomo, że dla Ciebie wiara jest bardzo ważną sprawą. Czy w takim razie w kościele żałujesz słów i zachowań z boiska, które nie są zgodne z zasadami wiary?
Moja mama i moja babcia miały rację, kiedy zwróciły mi uwagę, że wchodząc na boisko modlę się, że nigdy nie wstydziłem się mówić o tym, że wierzę w Boga, że staram się chodzić bardzo często do kościoła, więc nie wypada mi tak przeklinać na boisku. Powiedziały mi, że takie zachowanie nie przystoi mi, szczególnie, że mam wytatuowany na swoim ciele różaniec i postać Jana Pawła II. Mama i babcia miały mi za złe, że pyskowałem, przeklinałem i wyzywałem innych na boisku i mówiły, żebym starał się to zmienić, bo potem ludzie uważają, że kłamię mówiąc, że chodzę często do kościoła. Te uwagi trafiły do mnie i właśnie będąc w kościele często w ciszy i spokoju myślę sobie, że niektóre sytuacje były niepotrzebne, że nie przystojną osobie wierzącej. Czasem jednak zdarza mi się nie panować nad emocjami na boisku. Jeśli jednak tak mocno deklaruję to, że wierzę w Boga, to muszę przestrzegać zasad wiary i doskonale o tym wiem.

Do ideału, którym jest Rafał Boguski, który nie przeklina, chyba jednak nie dorównasz?
Ciężko będzie, na pewno. Wydaje mi się jednak, że jest już lepiej z tym moim zachowaniem. Oczywiście, że czasem coś burknę pod nosem, ale bardziej staram się panować nad słowami i kontrolować się.
Dla mnie takim przykładem jest Osman Chavez, który też jest religijnym człowiekiem, nie przeklina, zawsze stara się być uśmiechnięty i miły wobec innych. To jest dla mnie taka pozytywna postać.

Jak już jesteśmy przy temacie wiary, to wróćmy na moment do Twojego pobytu w Turcji. Jak tak sobie radziłeś z tą kwestią, bo przecież nie miałeś możliwości chodzić do kościoła?
Na pewno było ciężko. Nie było kościoła, w którym mógłbym się pomodli, więc zostawała mi jedynie modlitwa w domu rano, czy wieczorem, czy nawet przed treningiem. Widziałem zawodników z Turcji, którzy modlą się pięć razy dziennie. W porze ich modlitw ja też więc szedłem do pokoju i wykorzystywałem ten moment na modlitwę po chrześcijańsku. Brakowało mi jednak na pewno wizyt w kościele. Kiedyś nawet pojechałem do Ankary z moim tłumaczem i w trakcie zwiedzania miasta zaszedłem do kościoła katolickiego, który był jedynym w okolicy. To był pierwszy punkt w trakcie wizyty w tym mieście. Po prostu ciągnęło mnie do kościoła.

Zaczęliśmy od gazet, więc i na nich skończmy. Czekasz na taki tytuł „Małecki rzeczywiście się zmienił”?
Nie. To ma mniejsze znaczenie. Najważniejsze dla mnie jest to, żeby moja rodzina, moi znajomi i przyjaciele to dostrzegali, żebym ich nie zawiódł. A co do gazet, to chciałbym, żeby pisały, że Małecki jest w formie, a Wisła wygrywa.

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.

M. Górski
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA
 



do góry strony