Strona główna » Wywiady » Mączyński: Życie pisze ciekawe scenariusze

Mączyński: Życie pisze ciekawe scenariusze

Data publikacji: 23-08-2015 11:14



O początkach swojej kariery, przywiązaniu do Białej Gwiazdy, pobycie w Chinach oraz szansach reprezentacji Polski na wyjazd do Francji. O tym wszystkim, ale nie tylko, rozmawiamy z wychowankiem Wisły, Krzysztofem Mączyńskim.

Fot. Adam Koprowski Fot. Adam Koprowski

Krzysiek, na pierwszy trening wziął Cię Twój wujek. Pamiętasz,  jak zaczęła się Twoja przygoda z piłką?Miałem wówczas 12 lat. Przyszedłem na zajęcia do doktora Chemicza. Pamiętam nawet bardzo dokładnie, jak one wyglądały. Dwa dni wcześniej poszedłem na trening KS Kabel, ale tam dostałem informację, że jestem za mały, że mogę zostać, ale nie będę grał, bo mam słabe warunki fizyczne. Stwierdziłem wtedy, że pojadę na Wisłę. Po pierwszym treningu dostałem wiadomość, że trener Chemicz widzi mnie u siebie i mam stawić się na kolejne treningi.

Nikt nie ciągnął Cię na siłę na zajęcia?
Wręcz przeciwnie. Zawsze bardzo chciałem dostać się do Wisły, a jedynym problemem był dojazd. W wieku 12 lat nie było to takie łatwe. Mama miała obawy ze względu na odległość, ale zacisnąłem zęby, przeciwstawiłem się i postanowiłem, że dam radę. Codziennie w wieku 12 lat dojeżdżałem MPK pod hotel Cracovia, a stamtąd tramwajem na Cichy Kącik. 
 
Od razu wiedziałeś, że będziesz grać w środku pomocy? Czy długo szukałeś swojej pozycji?
W wieku juniora nie możesz nastawiać się, że będziesz grał na jakiejś konkretnej pozycji, bo potem życie to weryfikuje. Oczywiście, zawsze byłem zawodnikiem ofensywnym, biegałem z przodu, strzelałem jakieś bramki, ale nie było takiego założenia, że będę grał w środku pomocy. Dopiero w juniorach starszych zacząłem regularnie grać na tej pozycji, i tak to zostało do dzisiaj.
 
Wychowałeś się na wiślackim osiedlu? Nie miałeś problemu z rówieśnikami?
Wychowałem się w Podgórzu, na Woli Duchackiej. To stamtąd wybrałem się na pierwszy trening Wisły. W tamtych czasach każdy chciał grać albo w Wiśle albo w Cracovii, ale także w Hutniku, który słynął z bardzo dobrego szkolenia. Ja zostałem wychowany po tej stronie Błoń, zawsze ciągnęło mnie do Wisły. Wiadomo, jaka panowała rywalizacja między nami a Cracovią w juniorach czy trampkarzach, ale nikt nie był w stanie przekonać mnie, żebym wybrał drugą stronę. Duża w tym zasługa mojego wujka chrzestnego, który już w wieku 12 lat wziął mnie na pierwszy mecz wyjazdowy, razem również jeździliśmy na spotkania w Krakowie. Byliśmy praktycznie na każdym meczu przy Reymonta.
 
Można powiedzieć, że do Wisły zawsze byłeś bardzo przywiązany i nigdy tego nie ukrywałeś. Pamiętam taki mecz Wisły z Górnikiem Zabrze, w którym strzeliłeś nam bramkę, a zaraz po tym ułożyłeś z palców literę „W”.
Oczywiście, pamiętam ten mecz, wygraliśmy wtedy 3:1. Zawsze miałem Wisłę w sercu, dlatego tutaj wróciłem. Zdaję sobie sprawę, że gdy tu byłem za pierwszym razem, to były inne czasy. Ja wtedy cieszyłem się, że mogłem być w kadrze zespołu. Pomimo, że nie grałem, to jako jedyny z młodych zawodników jeździłem na wszystkie mecze. To, że nie grywałem, wynikało tylko z tego, że Wisła miała bardzo silną kadrę. Miałem ambicję, żeby grać więcej, ale brakowało umiejętności, żeby wygryźć ze składu Mauro Cantoro czy Radka Sobolewskiego. Mogłem tylko się od nich uczyć. 
 
Co ciekawe, po raz pierwszy w seniorskiej drużynie Wisły zagrałeś pod wodzą trenera Moskala w meczu Pucharu Ekstraklasy.
Pamiętam, był to mecz półfinałowy, przegraliśmy 0:2, a ja zagrałem 90 minut i po spotkaniu podpisałem pierwszy profesjonalny kontrakt. Dostałem szansę od trenera Moskala, zresztą to, że jest on dzisiaj szkoleniowcem Wisły również miało znaczenie, że wróciłem tutaj, bo dużo mi podpowiadał za dawnych czasów. Mówił, żebym był cierpliwy, a ja zawsze nerwowo podchodziłem do tego, że nie grałem. 
 
Na debiut w Ekstraklasie czekałeś do końca 2007 roku i wystąpiłeś w meczu przeciwko Górnikowi Zabrze. Choć był to symboliczny występ, to czułeś, że twoje marzenia zaczynają się spełniać?
Był to pamiętny dla mnie mecz. Wygraliśmy 3:1, a ja wszedłem w 89. minucie za Rafała Boguskiego. Dla mnie, jako młodego chłopaka, było to szczególne wyróżnienie i motywacja do pracy. Takie chwile się pamięta. Potem życie tak się ułożyło, że w Górniku spędziłem prawie trzy lata. Życie pisze ciekawe scenariusze. 
 
Sezon 2007/2008 zakończyłeś z podwójnym mistrzostwem: Młodej Ekstraklasy oraz z drużyną Macieja Skorży. Które smakowało lepiej? Bo to jednak w drużynie trenera Kulawika odgrywałeś ważniejszą rolę.
To był bardzo specyficzny rok. Młoda Ekstraklasa dopiero debiutowała, a ja odmówiłem wyjazdu z pierwszą drużyną na tournée do Stanów Zjednoczonych. Poprosiłem trenera Skorżę o pozwolenie na pozostanie w Krakowie, odbiło się to mocnym zdziwieniem ze strony trenerów i kolegów z drużyny. Odpowiedź wówczas była bardzo krótka. Kilka miesięcy wcześniej doznałem bardzo ciężkiego urazu zerwania wiązadeł w kolanie. Trenerem Młodej Ekstraklasy był wtedy Tomasz Kulawik, który bardzo pomógł mi odbyć operację w Poznaniu u doktora Piątka. Trener Kulawik bardzo chciał mi wtedy pomóc, stawił się za mną. Później, przez pół roku, ustawiał zespół pode mnie. Widział, że mam potencjał, że mogę wrócić po kontuzji i się odbudować. To była moja odpłata dla niego. Wyznaję zasadę, że jeśli ktoś wyciąga do ciebie rękę, może też liczyć na moją.
 
Pamiętasz decydujący mecz w Młodej Ekstraklasie przeciwko Koronie Kielce?
Wygraliśmy 3:2 po bramce Kamila Jelenia w 94. minucie meczu. To była nasza nagroda dla trenera, zdobycie tytuły w debiutanckich rozgrywkach. Powtarzałem, że do Stanów Zjednoczonych mogę jechać pozwiedzać z rodziną, a zdobycia mistrzostwa pierwszej edycji Młodej Ekstraklasy już nie powtórzymy. To, co miałem zwiedzić, zwiedziłem potem w Chinach, a złoty medal wisi w domu w pełni zasłużenie.
 
To drugie wypożyczenie do ŁKS-u było dla Ciebie przełomem w karierze? Zagrałeś w 30 spotkaniach I ligi, a także wywalczyliście awans do Ekstraklasy.
Można mieć umiejętności, ale bez pomocy ludzi, którzy widzą w Tobie potencjał, jest bardzo ciężko. Ja naciskałem na trenera Skorżę o wypożyczenie, bo wiedziałem, że nie mam szans na grę w Wiśle, a w Łodzi będzie mi to dane. Ciężko mi było go do tego przekonać, nie chciał się zgodzić, potrzebne było kilka prób, ale w końcu pozwolił mi odejść, pod warunkiem, że klub znajdzie kogoś na moje miejsce. Do Krakowa trafił wtedy podajże Czarek Wilk. W ŁKS-ie zacząłem pokazywać to, co umiałem najlepiej. Miałem tam bardzo udany okres, ludzie byli ze mnie zadowoleni. Podczas pierwszego pobytu w Łodzi sytuacja finansowa tego klubu była bardzo słaba. Gdy drugi raz zostałem wypożyczony, zapewniano mnie, że kłopoty są za klubem i mamy walczyć o Ekstraklasę. Udało się.
 
Po tym sezonie wiadomo było, że nie wrócisz do Wisły. To była dla Ciebie trudna decyzja? Myślałeś wtedy, że jeszcze kiedyś ubierzesz koszulkę z białą gwiazdą?
Po okresie wypożyczenia, zgodnie z obowiązującym mnie jeszcze przez rok kontraktem, stawiłem się w klubie. Usłyszałem jednak, że nie ma dla mnie miejsca w pierwszej drużynie i mogę trenować z Młodą Ekstraklasą. Spakowałem się i pojechałem do Zakopanego, gdzie trener Kulawik przygotowywał swój zespół. Dzięki temu poznałem Adama Nawałkę. Trener Kulawik polecił mnie do Górnika, udało mi się przetrwać okres próbny i to właśnie w Zabrzu podpisałem kontrakt. Można powiedzieć, że miałem szczęście do ludzi. 
 
Na czym polegał sukces Górnika Zabrze Adama Nawałki?
Na pewno w Zabrzu miał on mocną pozycję, ludzie za nim stali, mimo początkowych niepowodzeń. Cały czas miał wsparcie zarządu, właścicieli klubu. Nie mieliśmy w składzie wirtuozów czy wielkich indywidualności. Trener Nawałka postawił na ludzi, na których klub było stać, a potem wyciągał z nich absolutne maksimum. Nawet nam się nie wydaje, że jesteśmy w stanie tyle zrobić na boisku. Co ważne, przekładał to na zespół, a nie na indywidualne jednostki. W Polsce słyszymy, że po trzech kolejkach zwalnia się trenera, ale to nie o to chodzi. Trzeba dać czas na spokojną pracę, bo każdy ma swoje schematy, swoją filozofię, na których trzeba bazować.
 
Jaka była Twoja pierwsza myśl, gdy usłyszałeś o możliwości gry w Chinach?
Wiedziałem już wcześniej, że jest zainteresowanie innych europejskich klubów, bo nie ukrywam, że miałem dobry okres za sobą. Gdy dostałem telefon w sprawie transferu do Chin, powiedziałem żeby dali mi pięć minut. Zapytałem mojej ówczesnej narzeczonej, dzisiaj już żony, czy jedziemy. Kasia powiedziała, że to jest moja decyzja, a kiedy już się zdecydowaliśmy, to pozostało nam tylko spakować rzeczy.
 
Ale jakieś obawy związane z tym wyjazdem miałeś?
Podszedłem do sprawy w trochę inny sposób. Wiedziałem, że jaki kierunek świata bym nie wybrał –  Rosję, Włochy czy Niemcy –  to i tak musiałbym wszystko zaczynać i poznawać od nowa. Stwierdziłem, że polecę do Chin, ponieważ długo przede mną nie było tam Polaka. Pomyślałem, że jeśli będę dobry, to zrobię reklamę innym. I tak faktycznie się stało, że w tamtym rejonie zaczęli na nas inaczej patrzeć, ściągnęli jeszcze jednego Polaka, a inny również był bliski przenosin. 
 
Ciężko się żyje europejczykowi w tym kraju? Inna kultura, jedzenie…
Wszystko zależy od nastawienia mentalnego, bo dostęp do jedzenia europejskiego jest praktycznie wszędzie. To nie są Chiny, o których się gdzieś tam czyta. To trzeba zobaczyć. Restauracje są na każdym kroku, można spokojnie zjeść europejskie posiłki. Nie jestem wybredny, jeśli chodzi o jedzenie, dlatego kosztowaliśmy też lokalnych potraw. Nie narzekałem tam na nic. Jeśli w przyszłości pojawiałby się podobna oferta, to kto wie, może ponownie skorzystamy.
 
Piłka w Chinach jest popularna? Jak byś to porównał do Europy?
Jest kilka klubów, które przyciągają po 50, nawet 60 tysięcy kibiców na każdy mecz, mówię o tych większych miastach. Akurat w Guizhou Renhe mieliśmy najsłabszą frekwencję w lidze. Przychodziło średnio między 5 a 12 tysięcy, niekiedy ponad 20. Wynika to z tego, że nasz klub kilka razy zmieniał miasta, w których miał siedzibę. Generalnie średnia w lidze oscyluje w okolicach 25 tysięcy. Piłka jest tam popularna, ale trzeba pamiętać, że Chińczyków jest bardzo dużo, więc jak na ich ilość, nie jest to niesamowity wynik.
 
Ludzie rozpoznawali Cię na ulicy?
Sam fakt, że jesteś europejczykiem wystarczy, żeby wzbudzić zainteresowanie i aby robili Ci zdjęcia. Nie trzeba być osobą medialną, grać w piłkę, żeby zwrócić na siebie uwagę. 
 
Przed Reprezentacją Polski kluczowe mecze w eliminacjach Mistrzostw Europy w 2016 roku. Będziesz bacznie czekał na listę powołanych przez trenera Nawałkę?
Ale powołania już były!
 
Ale tylko zagraniczne…
(śmiech) Zobaczymy, co czas pokaże. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty i mam nadzieję, że dalej będzie to trwało. Nikt za darmo powołania nie dostanie, trzeba ciężko harować. Ja staram się robić swoją robotę najlepiej, jak potrafię. Na pewno nie odpuszczę, bo ciężko było do tego dojść i jest to dla mnie sprawa życiowa. Francja każdemu się marzy, całemu społeczeństwu, ale przed nami naprawdę jeszcze daleka droga. Jeśli uda się awansować, to będą to kolejne marzenia, które się spełnią, a do tego trzeba w życiu dążyć.
 
A. Koprowski
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA


do góry strony