Strona główna » Wywiady » Czekaj: Każdy mecz w Wiśle to spełnienie marzeń

Czekaj: Każdy mecz w Wiśle to spełnienie marzeń

Data publikacji: 02-01-2012 09:28



Gdy dwa i pół roku temu rozmawialiśmy z Michałem Czekajem, który wtedy zaczynał treningi z pierwszą drużyną, młody zawodnik wyznał nam, że od małego marzy, aby zadebiutować w pierwszej drużynie Wisły. Przechodzący wtedy obok nas ówczesny trener Wisły, Maciej Skorża, żartował, żebyśmy nie rozpuścili mu zawodnika. Michał rozpuścić się nie dał, a teraz, po debiucie w zespole Białej Gwiazdy mówi, że każdy mecz w Wiśle to dla niego spełnienie marzeń.

Fot. Kazek K. Fot. Kazek K.

Ten materiał ukazał się w 122. numerze Newslettera Wisły Kraków. Aby go zamawiać, wystarczy wypełnić formularz

Zaczynałeś sezon jako szósty środkowy obrońca Wisły. W pewnym momencie awansowałeś do podstawowego składu. Jak zareagowałeś na ten awans piłkarsko – wszyscy widzieliśmy. A jak poukładałeś sobie to wszystko w głowie?

Na pewno byłem bardzo zaskoczony. Rzeczywiście – na początku sezonu byłem szóstym obrońcą, potem, gdy na wypożyczenie odszedł Mateusz Kowalski – piątym. Nie liczyłem nawet na to, że zagram w Kielcach. Trener postanowił wtedy wymienić całą jedenastkę, ale też było to dla mnie zaskoczeniem, gdy kilka dni przed tym spotkaniem dowiedziałem się, że wystąpię. Pod koniec rundy grałem, bo kontuzję złapał Kew. Na ławce był wtedy także Osman Chavez, więc wiele zależało od trenera, na którego z nas postawi. Byłem zaskoczony, ale podchodziłem do tych meczów jak do innych spotkań – chociażby w Młodej Ekstraklasie. Starałem się nie myśleć, że są to moje pierwsze mecze, tylko chciałem zagrać w nich jak w innych spotkaniach.

A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko i znalazłeś się na plakatach meczowych.
To też na pewno było dla mnie zaskoczenie, bo przecież mamy w składzie wielu doświadczonych zawodników, którzy na pewno są bardziej rozpoznawalni w Krakowie ode mnie. Trafiło jednak na mnie i z tego bardzo się cieszyłem. Rodzina i znajomi na pewno byli bardzo zadowoleni z tego, że mogą mnie zobaczyć na plakatach. Dla mnie natomiast na pewno było to wyróżnienie.

Ile plakatów wziąłeś, żeby dać je rodzinie czy znajomym?
Nie pamiętam już, jaka to była liczba, ale szybko się rozeszły i trochę mi zabrakło (śmiech).

Po szatni krążyła plotka, że można cię było zobaczyć koło plakatów z tobą, jak stałeś i czekałeś, czy ktoś rozpozna, że to osoba, która jest na plakacie.
Chętnie bym się dowiedział, kto rozpuszczał takie plotki, bo to nie jest prawda. Gdyby rzeczywiście tak było, to bym się przyznał.

Zanim plakaty pojawiły się w mieście, mówiłeś, że możesz spokojnie chodzić po Krakowie. Po tym coś się zmieniło, ludzie zaczęli cię rozpoznawać na ulicach?
Zdarzają się pojedyncze wypadki, że ktoś poprosi mnie o autograf, ale nie sądzę, żebym po tym, jak plakaty pojawiły się w mieście, stał się bardziej rozpoznawalny.

Dla większości kibiców znaną postacią stałeś się w tym sezonie. W klubie jednak chyba nie ma osoby, która nie wiedziała, kim jest Michał Czekaj. Przez drużyny juniorskie przechodziłeś z etykietką zawodnika, którego droga powinna zakończyć się w pierwszej drużynie Białej Gwiazdy. Miałeś tego świadomość?
Ja starałem się robić po prostu to, co kocham. Trenuje piłkę nożną od 14 lat. Kiedyś, gdy byłem dużo młodszy, moim marzeniem było zagrać na stadionie przy Reymonta 22 w pierwszej drużynie Wisły. Im byłem starszy, chociaż oczywiście nie uważam się za starego człowieka (śmiech), tym bardziej poważnie podchodziłem do tego, żeby zaistnieć w tym klubie. Teraz chciałbym w Wiśle być jak najdłużej i grać dotąd, do kiedy zdrowie i wszystko inne mi pozwoli.

Grę na kolejnych szczeblach piłki juniorskiej zaczynałeś zawsze wcześniej niż twoi rówieśnicy. To był jakiś sygnał dla Ciebie, że trenerzy uważają, że masz talent?
Na pewno przywiązywałem jakąś wagę do tego. Dla mnie zaskoczeniem było, gdy od razu z juniorów starszych przeszedłem do pierwszej drużyny. Zacząłem trenować z piłkarzami, których oglądałem tylko w telewizji, czy z trybun stadionu. Wtedy na pewno pomyślałem, że skoro w tym wielu zaczynam trenować z seniorami, to przy swojej pracy mogę kiedyś dostać szansę w pierwszym zespole Białej Gwiazdy.

W związku z tym, że w każdej z drużyn byłeś najmłodszy, chyba przyzwyczaiłeś się do znoszenia sprzętu z treningów. Wypatrujesz teraz młodszych kolegów, którzy zmienią cię w tym obowiązku w pierwszym zespole?
Rzeczywiście, zawsze tak był, że to ja znosiłem sprzęt, ale w pierwszej drużynie nigdy nie jest tak, że muszę się tym zająć sam. Starsi ode mnie piłkarze pomagają mi. Nie wypatruję więc osób, na które miałbym zrzucić tą odpowiedzialność. Powiem więcej – gdy pojawią się młodsi piłkarze, na pewno będę im pomagał, bo sam od praktycznie zawsze wiem, jak to jest.

Od dawna regularnie grasz też w młodzieżowych reprezentacjach Polski. Ostatnio jednak mówiłeś, że wydaje ci się, że tracisz miejsce w podstawowym składzie reprezentacji U-20.
Rzeczywiście, ostatnio w meczu z Niemcami usiadłem na ławce i wszedłem tylko na ostatnie trzy, cztery minuty. Gdybym był trenerem, to pewnie też postąpiłbym podobnie, bo Marcin Kamiński i Rafał Janicki są dobrymi zawodnikami, a dodatkowo grają regularnie w pierwszych drużynach w swoich klubach. Zobaczymy, czy na kolejne mecze też będę dostawał powołania.

Skoro w młodzieżowych reprezentacjach grasz od kadry U-17, to wydaje ci się, że naturalną drogą jest kiedyś w przyszłości zagrać także w kadrze seniorskiej?
Na pewno bardzo staram się robić kolejne postępy w Wiśle i jeśli tu będzie dobrze mi się układało, to będę miał nadzieję na kolejne powołania do reprezentacji juniorskich. Gra w pierwszej reprezentacji jest ogromnym wyróżnieniem, bo przecież kandydatów do niej jest bardzo wielu, a na mecz jedzie tylko osiemnastu. Dla mnie reprezentowanie całego narodu to wielki zaszczyt.

Możesz uszeregować, czy ważniejsza jest dla ciebie Wisła, czy reprezentacja?
Nie chcę decydować, co jest dla mnie ważniejsze. Wisła dla mnie w tym momencie, oprócz rodziny i przyjaciół, którzy dla każdego są najważniejsi, jest na pierwszym miejscu. Z klubem zawsze byłem zżyty, od małego kibicowałem Wiśle. Czas jednak pokaże, jak to będzie w przyszłości.

Gdy rozmawialiśmy dwa i pół roku temu, mówiłeś, że od małego marzyłeś, żeby zagrać w Wiśle. Po meczach z tego sezonu przeszła ci gdzieś przez głowę myśl, że Twoje marzenia się spełniają?
Na pewno tak. Każdy mecz w Wiśle to dla mnie spełnienie marzeń. Jestem dumny, gdy mogę występować w koszulce Wisły i bardzo się z tego cieszę.

Ważniejszy dla ciebie był ligowy debiut z Koroną, czy pierwszy występ przy Reymonta?
Gdy zagrałem w Kielcach, gdzie dodatkowo nie było naszych kibiców, na pewno prędzej czy później chciałem zagrać przy Reymonta i pokazać się też naszej publiczności.

Sergei Pareiko kiedyś ci powiedział, że on musiał do 35 roku życia czekać na swój debiut w europejskich pucharach, a ty mając 19 lat już masz go za sobą. Jest to dla ciebie dowód na to, że dobrze wykorzystujesz swoją szansę?
Na pewno po mojej stronie jest dużo szczęścia. Cieszę się, że zagrałem te kilka minut z Fulham u nas, że pojechałem z zespołem do Londynu, chociaż tam nie zagrałem. Nie mnie oceniać, czy dobrze wykorzystuję szanse, które dostaję, ale staram się jak najlepiej grać i trenować. Zobaczymy, co czas przyniesie.

W pierwszej drużynie w końcu tak bardzo nie wyróżniasz się od innych zawodników swoim wzrostem. Od zawsze byłeś taki wysoki?
Kiedyś był taki moment, że skoczyłem, jeśli chodzi o wzrost, do góry. Od zawsze, gdy gram w piłkę, byłem jednym z wyższych zawodników w zespole, chociaż z reguły trenowałem ze starszymi ode mnie o rok, dwa lata, zawodnikami.

Pojawiły się informacje, że w związku z tym, że szybko urosłeś, łatwiej łapiesz kontuzje. Możesz się do tego odnieść?
To nie jest tak, że bardzo często łapię kontuzje. Nigdy nie miałem takiego urazu, który wykluczyłby mnie z gry na dłuższy czas. Na pewno jakieś urazy mięśniowe czy stawowe zdarzają się u mnie i tego nie mogę się wypierać, ale nie jestem chyba wyjątkowo podatny na kontuzje.

A teraz jak to jest? Za ile będziesz gotowy do gry?
Cały czas pracuję dodatkowo, bo gdy koledzy grali, ja nie mogłem nic robić. Chociaż mamy przerwę, ja pracuję nad tym, żeby 12 stycznia zacząć treningi razem z zespołem i od początku być branym pod uwagę przez trenera.

Mówi się, że w piłce przebijają się raczej niepokorne charaktery. Możesz powiedzieć, że ty jesteś zaprzeczeniem tej tezy?
Większość osób mówi, że jestem spokojnym chłopakiem, co mnie cieszy. Ja staram się po prostu w każdej sytuacji zachowywać najlepiej jak mogę, chociaż nie zawsze będzie to oznaczało, że jestem spokojny. Takim już jestem człowiekiem.

A trenując ostatnio z juniorami Wisły pomyślałeś, że ty, wychowanek Wisły, który przeszedł przez wszystkie szczeble przy Reymonta, możesz być przykładem dla tych chłopaków, z którymi trenowałeś?
Na pewno tak do tego nie podchodziłem. Cieszyłem się, że mogłem wziąć udział w takim treningu, bo bardzo miło wspominam czasu juniorskie i poczułem się jak kilka lat temu, kiedy to ja trenowałem w drużynach juniorskich. Nie wiem, jakjuniorzy Wisły podchodzili do mojej obecności, o to trzeba pytać już ich. Ja na pewno się cieszyłem, że mogę poćwiczyć z tą drużyną. Często, gdy przechodzę przez boiska, gdzie trenują młodsi zawodnicy, zatrzymuję się i przyglądam się, jak idzie im praca.

Z zespołów juniorskich zabrałeś ze sobą swój pseudonim. Skąd on się wziął?
Gdy jechaliśmy na kadrę Małopolski, na obóz, każdy miał swoją piłkę, którą podpisywał w jakiś sposób podpisywał. Ja na swojej umieściłem inicjały: M i Cz. Mój dobry przyjaciel z Wisły, który już nie gra w klubie, z którym do tej pory jestem w bardzo dobrych kontaktach, wymyślił, że jestem Emcze, czy Emczej. Od roku ktoś przekręcił to i zaczęto też mówić na mnie Emsi. Nie zwracam jednak uwagi na to, czy ktoś mówi do mnie tak, czy po imieniu. Nie ma to dla mnie większego znaczenia.

M. Górski
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA



do góry strony