Strona główna » Wywiady » Chrapek: Lubię pograć piłką, ale lubię też o nią powalczyć

Chrapek: Lubię pograć piłką, ale lubię też o nią powalczyć

Data publikacji: 27-09-2012 11:58



Co prawda w pierwszej drużynie Michał Chrapek zadebiutował prawie trzy lata temu, jednak dopiero teraz zaczyna ogrywać ważniejszą rolę w zespole Białej Gwiazdy. Skąd się wziął w Krakowie, jakie cele zrealizował do tej pory i dlaczego koledzy nazywają go „Walizka” – o tym wszystkim „Chrapo” opowiedział w rozmowie z nami.

Fot. Maks Michalczak Fot. Maks Michalczak

Ten materiał ukazał się w 140. numerze Newslettera Wisły Kraków. Aby go zamawiać, wystarczy wypełnić formularz

11 grudnia 2009 – mówi ci coś ta data?

To dzień mojego debiutu w pierwszej drużynie Wisły. Wszedłem wtedy zaledwie na minutę, nie dotknąłem piłki, ale debiut zaliczyłem.

Dla ciebie tamten mecz ma znaczenie tylko statystycznie i za prawdziwy debiut uważasz swoje mecze z tego sezonu, czy to jednak było liczące się wydarzenie?
Tamten mecz potraktowałem bardziej jako wpis do statystyk. Wtedy oczywiście bardzo się cieszyłem, że wszedłem na ta minutę, ale traktowałem to bardziej jako impuls do dalszej pracy. To był pierwszy mecz, na który pojechałem z seniorską drużyną i od razu wszedłem na boisko.

Mimo wszystko nie za często siedemnastolatek debiutuje w pierwszej drużynie Wisły.
Tak, na pewno. Trzeba jednak pamiętać, że kadra na ten mecz wyglądała marniutko. Z tego, co pamiętam, było nas chyba tylko czternastu, więc to na pewno to też w jakiś sposób wpłynęło na to, że dostałem możliwość zadebiutowania. Wtedy jednak miałem siedemnaście lat i na pewno bardzo się cieszyłem, że zagrałem w meczu pierwszej drużyny.

Ile czasu minęło od momentu, kiedy przeszedłeś do Wisły do chwili twojego debiutu?
Przyszedłem do Wisły na początku sezonu 2007/2008, więc od tamtego momentu minęło dwa i pół roku.

Podobno po testach, w których wziąłeś udział tu przy Reymonta nikt nie miał wątpliwości, że powinieneś przejść do Wisły.
Pamiętam, że po tych testach nie miałem obaw, że nie dostanę się do Wisły, bo czułem, że dobrze się zaprezentowałem. Potem trafiłem na bardzo fajnego trenera, Pawła Regulskiego, który bardzo dobrze przyjął mnie do drużyny. Byłem więc wtedy bardzo zadowolony.

Jak poradziłeś sobie wtedy z przeprowadzką z Jaworzna do Krakowa?
Na pewno był to jeden z poważniejszych problemów dla mnie na początku mojego pobytu w Krakowie. Do tego doszedł fakt, że w związku z przeprowadzką musiałem przerwać kilka znajomości. Tak było jednak tylko na początku, bo potem było już super. W internacie spędzałem z kolegami prawie cały czas, więc szybko się zaaklimatyzowałem.

W rodzinie nie było obaw przed wysyłaniem piętnastolatka do innego miasta?
Już dużo wcześniej, jeszcze przed przejściem do Wisły, chciałem spróbować sił w jednej z drużyn ze Śląska. Wiadomo, na Śląsk z Jaworzna jest bliżej, więc myślałem o zespołach z tamtego regionu. Tata jednak mi nie pozwolił na to i powiedział, żeby trenował na miejscu, w Jaworznie. Potem jednak w jednym z meczów wypatrzył mnie Ryszard Czerwiec i to on zaproponował mi udział w testach w Wiśle. Tata, który znał Ryszarda Czerwca, zgodził się na te testy. Dostałem się do Wisły i tak już zostało.

To tata też zaprowadził cię na pierwszy trening?
Na pierwszy trening, który był w pierwszej klasie podstawówki, rzeczywiście zaprowadził mnie tata. To był taki szkolny zespół, złożony z chłopaków z Jaworzna. Tak to się zaczęło. Potem treningi podobały mi się coraz bardziej i w pewnym momencie postawiłem wszystko na piłkę.

Ten pierwszy trening był bardziej inicjatywą taty, czy ty już wcześniej lubiłeś grać w piłkę i sam nalegałeś na zapisanie cię do drużyny?
Już jako mały chłopak jeździłem z tatą, który grał w piłkę na hali, na różne mecze ligowe. Zawsze tam sobie coś pożonglowałem, pokopałem i tak mi się spodobała ta piłka.

Powiedziałeś przed chwilą, że w pewnym momencie postawiłeś wszystko na piłkę. Kiedy to było?
Ważną decyzją było przyjście tu, do Krakowa. Grając jeszcze w Jaworznie w trampkarzach czy juniorach nie myślałem jeszcze na poważnie, że będę grał kiedyś w piłkę. Grałem po prostu tak, dla zabawy i nie myślałem o tym, czy mi się uda potem występować gdzieś wyżej. Pierwszym momentem, kiedy zdecydowałem się, że postawie na piłkę, było przejście do Krakowa. Uznałem, że skoro dostałem się do Wisły, to coś musi w tym być. Wtedy uznałem, że coś z tego może być.

Trenerzy tu, w Krakowie, dawali ci kiedyś do zrozumienia, że możesz być piłkarzem, który zagra kiedyś w pierwszej drużynie?
Na pewno taki moment był, gdy byłem jeszcze juniorem młodszym, a zacząłem grać regularnie w juniorach starszych u trenera Marca. Później przyszedłem na trening pierwszej drużyny do trenera Skorży. To też był dla mnie na pewno jakiś sygnał, że idę dobrą drogą, że opłaca się trenować jak najwięcej.

A stawiając na piłkę świadomie odpuściłeś w pewnym momencie naukę?
Na pewno poświęciłem szkołę dla tego, żeby teraz być w pierwszej drużynie Wisły. Nie będę żałował tego, że nie zdałem matury, jeśli uda mi się w piłce, jeśli coś w niej osiągnę.

Ta matura to dla ciebie taka plama na honorze?
To na pewno nie jest też do końca moją winą, bo w klasie maturalnej przez 80 procent czasu nie byłem w szkole. Były wyjazdy, zgrupowania, także z pierwszą drużyną, choć wtedy nie byłem jeszcze w jej kadrze. Do tego dochodziła reprezentacja, więc na pewno to wszystko miało jakiś wpływ na to, że nie zdałem. Oczywiście do tego doszła też własna głupota. Na razie nie myślę o maturze, ale wiem, że muszę tą sprawę załatwić.

Lubisz być chwalony?
Lubię miłe słowa na mój temat, ale przy okazji na pewno jestem bardzo samokrytyczny. Na pewno słowa pochwały są dla mnie budujące, ale najważniejsze jest, żeby wykorzystać to, co inni we mnie doceniają.

Jak już jesteśmy przy pochwałach, to kiedyś jeden z trenerów powiedział mi: „Mam tu w drużynie takiego „małego Sobola”. On kiedyś zagra w pierwszej drużynie.” Jest coś w tym porównaniu?
Chyba wiem, który trener to powiedział. To był trener Marzec. On może tak uważać, bo pamiętam mecze w juniorach, gdzie szarpałem praktycznie przez całe 90 minut. Można powiedzieć, że wtedy w tym środku pola rządziłem. Pewnie dlatego trener Marzec użył takiego porównania. Czy tak rzeczywiście jest – nie chciałbym oceniać. Na pewno nie mam nic przeciwko takim porównaniom.

Wolałbyś być porównywany do „Sobola”, czy do twojego ulubionego Mauro Cantoro?
Chciałby się być porównywanym do najlepszych. Ja chciałbym mieć coś z każdego z nich.

W tym porównaniu do „Sobola” coś chyba jest, bo choć nie jesteś wysokim piłkarzem, to w walce o piłkę, w zastawianiu się, czujesz się chyba dobrze?
Może mam to po prostu w genach. Tata na hali grał jako napastnik i tam gra na tej pozycji wymagała od niego praktycznie cały czas zastawiania się. Tutaj chłopaki w szatni się śmieją z tej mojej cechy i nazywają mnie „Walizka”, bo ciężko mnie przepchnąć i gdy się zastawiam, to nikt mnie nie może przewrócić czy wytrącić z równowagi. Coś w tym na pewno więc jest. Lubię pograć piłką, ale lubię też o nią powalczyć.

Trenerzy mówią o tobie, że jesteś zawodnikiem, który ma w głowie poukładane kolejne cele, jakie stawia przed sobą i zajmuje się ich realizacją. Rzeczywiście tak można cię przedstawić?
Na pewno. Wyznaczam sobie cele i małymi krokami, ale dążę do tych celów. Niekiedy na pewno było ciężko, powiem nawet, że się bulwersowałem momentami, ale cieszę się, że potrafiłem realizować kolejne cele i że dano mi możliwość odejścia na wypożyczenie, gdzie poczułem tą seniorską piłkę. W Stróżach czułem się dobrze, ale jak najbardziej chciałem wrócić na Reymonta.

Ten najtrudniejszy moment był dwa sezony temu? Wtedy, gdy grałeś jeszcze w Młodej Wiśle, odnosiłem wrażenie, że się męczysz. Możesz to teraz, po czasie, też przyznać?
Nie powiem, że się męczyłem, bo mieliśmy fajną drużynę i pamiętam, że w pierwszej rundzie osiągaliśmy naprawdę dobre wyniki. Praktycznie każdy mecz wygrywaliśmy kilkoma bramkami. W tamtym sezonie jednak nie rozwijałem się i czułem to. Właśnie dlatego musiałem odejść na wypożyczenie, żeby dalej się rozwijać. Myślę, że trener Kulawik też zdawał sobie z tego sprawę, że zacząłem stać w miejscu, a nie rozwijać się. Pamiętam, że po tym sezonie był okres przygotowawczy w lecie i po sparingu z Flotą Świnoujście trener mi powiedział, żebym ciężko trenował i znalazł sobie jakiś klub, bo nie ma sensu, żebym został w tamtym momencie w Wiśle. Tak właśnie zrobiłem.

Jeśli rozmawiamy o celach, jakie sobie stawiasz, to jest taki jeden, najambitniejszy, który stawiasz przed sobą?
Na ten moment wyznaczyłem sobie taki cel, żeby jak najwięcej grać w Wiśle w pierwszym składzie, walczyć o ten skład. Założyłem sobie, że chcę zdobyć z Wisłą mistrzostwo Polski.

To jest cel na najbliższy czas. A masz taki życiowy cel?
Na razie skupiam się na tym co jest teraz i poświęcać się temu, co robię aktualnie. Co będzie później, zobaczymy. W piłce dzieją się naprawdę różne rzeczy.

Będę jednak drążył dalej. Nie bez powodu chyba zacząłeś podszkalać angielski?
Moim marzeniem jest zagrać w lidze hiszpańskiej. A angielski? Jak będę go znał, to dogadam się wszędzie.

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.

M. Górski
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA
 



do góry strony