Wywiady
OSTATNIE NEWSY.
Chavez: Tylko morza nie ma
Data publikacji: 16-11-2010 12:24Osmana Chaveza czekało w Krakowie niełatwe zadanie – to między innymi on miał zapełnić w Wiśle lukę po Marcelo. Początek sezonu w jego wykonaniu nie był szczególnie udany. Jednak z kolejki na kolejkę Honduranin prezentuje się lepiej, a jego świetna postawa nie umknęła uwadze sportowych komentatorów. Sam zawodnik zapewnia, że dopiero pokaże, na co go stać. „Nie widzieliście jeszcze w Polsce Osmana Chaveza w najlepszej formie” – przekonuje.

Mam przed sobą poniedziałkowe wydanie „Przeglądu Sportowego”, bardzo popularnego w Polsce czasopisma o tematyce sportowej. Jeden z felietonistów zatytułował swój tekst: „Chavez – narodziny gwiazdy”. Co sądzisz o takim tytule?
Bardzo mnie cieszy, ale na pewno nie dojdę na tej podstawie do wniosku, że jestem wystarczająco dobry i mogę trenować mniej. Taka pochwała zobowiązuje do czegoś osobę, której dotyczy. Zobowiązuje do jeszcze cięższej pracy i ciągłego doskonalenia. Tak to odbieram – jako zobowiązanie do tego, by dawać z siebie wszystko i znowu grać na sto procent swoich możliwości. Bo, tak jak powiedziałem już jednemu z dziennikarzy, nie widzieliście jeszcze w Polsce Osmana Chaveza w najlepszej formie. Dopiero odzyskuję rytm i wiarę w swoje możliwości, dzięki którym moja gra wygląda z dnia na dzień lepiej.
Felietonista, o którym wspominałem, zaznaczył w swoim tekście, że nie pokładał w Tobie dużych nadziei, bo wydawałeś mu się nazbyt ociężały. Tymczasem obecnie jest zdania, że to Ty jesteś numerem „1” wśród obrońców Wisły.
Jeśli chodzi o moje początki to się zgadzam. Sam zresztą byłem ze sobą szczery w tym względzie. Na początku dużo trenowałem, brakowało mi jednak meczów. A, jak wiadomo, treningi i mecze to nie to samo. Dopiero z kolejnymi spotkaniami odzyskiwałem rytm. Ale byłem i wciąż jestem ze sobą całkowicie szczery jeśli chodzi o moją formę. Póki co nie gram jeszcze swojej najlepszej piłki. Dlatego cały czas trenuję i każdego dnia – czy w czasie treningu, czy podczas meczu – kładę nacisk na to, co jeszcze szwankuje.
Wiesz coś o Marcelo? Zawodniku, który jeszcze niedawno grał dla Wisły, a obecnie broni barw PSV Eindhoven?
Tak, wiem, że to do pewnego stopnia symbol klubu; ktoś, kogo się tu szanuje. Widziałem wcześniejsze mecze Wisły i uważam, że to wielki piłkarz, szybki i dobrze wyszkolony technicznie. Ma wiele zalet i może być stawiany za wzór. Jego odejście to na pewno duża strata, ale mamy w drużynie wartościowych zawodników i wierzę, że jego brak nie będzie tak odczuwalny.
Myślisz, że Osman Chavez będzie taką gwiazdą polskiej ligi, jaką był Marcelo?
Czas pokaże. Nie chciałbym się jednak porównywać z Marcelo. On miał swoje zalety, ja mam inne, dlatego nie chcę być drugim Marcelo, ale pozostać Chavezem. Poza tym na razie koncentruję się na swoich zobowiązaniach wobec klubu i jestem wdzięczny Bogu za szansę, którą dostałem. To, czy zostanę nazwany najlepszym, to kwestia drugorzędna. Najważniejsza jest praca i kolejne treningi. Ja i moi koledzy musimy pracować ciężko każdego dnia, podobnie jak robotnicy, którzy budują stadion Wisły. Oni zakładają codziennie kaski, uniformy, biorą do ręki narzędzia. My musimy do swoich obowiązków podchodzić podobnie – jak do ciężkiej, konsekwentnie wykonywanej pracy. Bo tylko w ten sposób możemy doprowadzić klub do miejsca, na jakie zasługuje. To miejsce to pierwsza pozycja w tabeli, która jest naszym wspólnym priorytetem. Będziemy do niego dążyć krok po kroku, „spokojnie, spokojnie” (ostatnie słowa wypowiedziane po polsku).
Widzę, że potrafisz już coś powiedzieć po polsku?
Tak. Mamy zajęcia z języka, ale nauczenie się polskiego to nie jest prosta sprawa. Jak na razie wiem jak powiedzieć „dzień dobry”, „jak się masz”, „bardzo dobrze”, znam typowe zwroty.
A coś przydatnego na boisku?
„Wracaj” (śmiech).
Czyli raczej nie ograniczacie się na boisku do polskiego. Jakich języków używacie podczas gry?
Wszystkich (śmiech). Hiszpańskiego, polskiego, angielskiego. Czasem chcę krzyknąć po polsku, ale nie pamiętam słowa, więc krzyczę po hiszpańsku. A że nie wszyscy znają hiszpański, często poprawiam po angielsku.
A Mariusz Pawełek? W jakim języku dyryguje obroną?
Głównie po angielsku. Opanowanie języków jest konieczne do tego, by drużyna sobie radziła. W przeciwnym razie dochodzi do sytuacji, gdy chcesz krzyknąć i nie możesz sobie przypomnieć właściwego słowa. Krzyczysz do partnera z obrony, ale on nie reaguje, bo nie jest w stanie cię zrozumieć. I koniec końców musisz zrobić sam to, czego chciałeś od niego (śmiech). Choćby to pokazuje, jak długa droga jeszcze przed nami. Musimy teraz spokojnie i cierpliwie pracować, ufając Bogu, a lepsze czasy na pewno przyjdą.
Czyli po raz kolejny motyw pracy?
Oczywiście. Wspominałem w jednym z wywiadów, kiedy graliśmy źle, że to tylko przejściowa sytuacja. Bo kiedy się ciężko pracuje, rezultaty prędzej czy później przychodzą. Jeszcze dwadzieścia dni temu byliśmy jak statek na wzburzonym morzu. Wydaje się, że ten statek płynie już do właściwego portu. To po części także zasługa jedności, którą można zaobserwować wewnątrz drużyny. Przychodzi mi na myśl pewna sentencja biblijna, która głosi, że „lud zjednoczony nigdy nie będzie zwyciężony”. To slogan bardzo popularny w Hondurasie i zapewne w innych krajach także. Myślę, że w jedności tkwi wielka siła. Podziały sprawiają, że o porażkę jest dużo łatwiej.
Wspomniałeś o Hondurasie, zmieńmy więc na chwilę temat. Jak czujesz się w Polsce, z dala od swoich rodzinnych stron? Masz w Krakowie znajomych, z którymi możesz porozmawiać po hiszpańsku?
Tak, jest tu całkiem sporo osób, z którymi mogę porozmawiać. Poznałem już Chilijczyków, Kolumbijczyków i Meksykanów. Ja i Andres Rios mamy wspólnego znajomego z Argentyny, dzięki któremu wiemy, że w niektórych restauracjach są dni latynoskie, zwłaszcza w poniedziałki. Przychodzą tam ludzie z Ameryki Południowej, ale też Polacy, którzy mówią bardzo dobrze po hiszpańsku albo właśnie uczą się języka.
W takim razie możesz czuć się tu prawie jak w domu?
Tak, tylko morza nie ma (śmiech). A przynajmniej nie ma blisko. Ale zamiast tego jest rzeka, więc w zasadzie nie mam na co narzekać. Moja rodzina też jest bardzo zadowolona z tego, że jestem w Krakowie. Cieszą się, że trafiłem do klubu, który dobrze mnie traktuje, i że nie mam zmartwień. Mam nadzieję, że zostanę tu jeszcze wiele lat.
Tomasz Biegański
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA