Strona główna » Wywiady » Carrillo: Zmiany nie są łatwe - potrzeba zaufania

Carrillo: Zmiany nie są łatwe - potrzeba zaufania

Data publikacji: 24-05-2018 13:10



Ostatni mecz sezonu 2017/2018 Lotto Ekstraklasy już za nami, przyszedł więc czas na podsumowanie pracy wykonanej w ciągu ostatnich miesięcy. Oczywiście, nie mogło zabraknąć rozmowy z trenerem Białej Gwiazdy - Joanem Carrillo. W pierwszej części wywiadu opowiada o swoich wrażeniach z pobytu w klubie, pomysłach na grę oraz o tym, co według niego jest najważniejsze, by drużyna dobrze funkcjonowała.  

Fot. Przemek Marczewski Fot. Przemek Marczewski

Panie trenerze, jak określiłby Pan jednym słowem te pięć miesięcy spędzonych w Wiśle?

Intensywne.

Co ma Pan konkretnie na myśli?

To był intensywny czas pod każdym względem. Pracując w tak dużym klubie, gdzie zwycięstwa są celebrowane entuzjastycznie, a porażki głęboko przeżywane, trzeba się w pełni zaangażować i odpowiednio reagować. Musisz też być całkowicie przekonanym o słuszności tego, co robisz, bo jeśli tego zabraknie, można gdzieś po drodze zbłądzić.

Czy było coś, co Pana zaskoczyło po przyjściu do klubu, przy pierwszym zetknięciu się z polską ligą?

Niezmiernie przypadli mi do gustu kibice. To kibice, którzy są niezwykle dumni ze swojej drużyny i którzy potrzebują wyników. Z kolei jeśli chodzi o ligę, to tym co zwróciło moją uwagę, jest jej organizacja. Mimo to jednak, większe wrażenie wywołało uświadomienie sobie ogromu fanów stojących za klubem z tak długą historią, którzy zasługują na dobre wyniki.

Hajduk Split także słynie ze swoich kibiców.

Pewnie można się tu doszukać podobieństw. Myślę jednak, że Wisła to klub mający za sobą trudne lata, w których zespół trochę obniżył loty i teraz na nowo wychodzi na prostą. Hajduk z reguły zawsze o coś walczy - w tym sezonie dotarł do finału Pucharu Chorwacji. Fakt posiadania przez klub mnóstwa kibiców sprawia, że na trenerze ciąży wielka odpowiedzialność. Wykracza ona poza zwykłą odpowiedzialność za zawodników, za to by drużyna grała dobrze. Musisz sprawić, żeby ci wszyscy ludzie byli dumni ze swojej drużyny.

Joan Carrillo jest osobą, która zawsze osiąga swoje cele i która jest gotowa na wiele, by je zrealizować?

Nie jestem najlepszym trenerem na świecie, ani najzdolniejszym. Posiadam za to kilka wartości, według których staram się żyć i do tej pory bardzo dobrze to działało. Jeśli zmieniłbym swoje wartości, automatycznie byłbym zmuszony zacząć kłamać, a ja kłamać nie umiem.

Przede wszystkim, zdaję sobie sprawę, że aby przyszły wyniki, trzeba najpierw pracować. Po drugie, będąc przekonanym o tym, co robię i czując zaufanie do mojego sposobu pracy tych, którzy są za mną, zawsze daję z siebie sto procent. Mogę wtedy wygrywać lub przegrywać, ale jestem maksymalnie zaangażowany.

Wydaje się, że to faktycznie przynosi efekty. Rozpoczynając pracę, deklarował Pan jasno, że najpierw chce wywalczyć awans do górnej ósemki, a potem iść krok po kroku tak, by zająć możliwie jak najwyższe miejsce.

To prawda. Dodatkowo do ostatniego momentu walczyliśmy z Górnikiem o europejskie puchary. Chciałem dać kibicom możliwość zobaczenia swojej drużyny w Lidze Europy, lecz mecz zakończył się dla nas rozczarowująco. Taki awans także i dla samego klubu byłby czymś fenomenalnym, co miałoby przełożenie również na kwestie finansowe. Kiedy jednak ponoszę porażkę i nie udaje ci się osiągnąć celu, który obrałeś, musisz wszystko przeanalizować dlaczego. Istnieją dwa typy porażek. Pierwszy, gdy rywal cię przewyższa, a drużyna jest w rozsypce. Drugi to ten typ, który widzieliśmy w Zabrzu. Przeciwnik wygrał, lecz drużyna stanęła w szranki, podjęła wysiłek, a zawodnicy byli przekonani o tym, co robią. To właśnie to jest celem i tym, co następnym razem przyniesie ci dobry wynik.

Od samego początku zaznaczał Pan, że zespół zawsze gra o pełną pulę. Nie wystarczało Panu jednobramkowe prowadzenie. Chciał Pan, by piłkarze prezentowali ofensywny futbol. Czy trudno było przekonać piłkarzy do takiego sposobu gry? Co jak co, ale taki styl może okazać się momentami dość ryzykowny…

Przede wszystkim, muszę podziękować piłkarzom za ich gotowość do pracy oraz chęć zrozumienia mnie, bo to wszystko nie jest łatwe. Na początku trochę ich to kosztowało, ale to najzupełniej normalne. Dotychczas pracowali w określony sposób, a w połowie sezonu przychodzę ja i mówię, że musimy podejść do tego inaczej i będziemy działać odmiennie, niż do tej pory. Przekonywanie ludzi nie jest proste, ja sam nie należę do osób, które dają się łatwo przekonać. Stopniowo jednak pojawiało się zaufanie i to jest bardzo ważne, bo zmiany są trudne. Załóżmy, że każdego dnia zwykłeś wstawać i od razu myć zęby. W pewnym momencie przychodzi ktoś, mówiąc ci: „Nie, nie musisz tego robić tak, musisz za to…”. Żeby kogoś przekonać, musisz przedstawić jasne argumenty. Zawsze mówiłem, że nie chcę robić rzeczy tylko dla samego ich robienia, ale aby przekonać zawodników o trafności takiego postępowania. Staram się tłumaczyć, że musimy robić to czy tamto, z takiego, a nie innego powodu.

Można już powiedzieć, że drużyna ma ukształtowany i klarowny charakter? Każdy z zawodników wie, jaką odgrywa w niej rolę?

Większość zawodników tak. Drużyna to zbiór różnych charakterów, osobowości, a zadaniem trenera jest dopasowanie formy swojego przekazu w taki sposób, by trafić do wszystkich. Niektórzy przyswajają informacje i przypisane im role łatwiej, innym zabiera to więcej czasu. Nie ze względu na to, że nie chcą, ale wpływ na to, czy ktoś jest bardziej podatny i chłonny, ma wiele czynników. Myślę jednak, że dynamika treningów oraz meczów pokazuje, że piłkarzom towarzyszy przekonanie słuszności do tego, co robimy. Wszystkim chyba dobrze wiadomo, jak funkcjonuje świat piłki nożnej.

Teraz rozmawiamy o poszczególnych piłkarzach, ale nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Są zawodnicy, którzy odejdą ze względu na podjęte przez nas decyzje, bądź ze względu na dobro klubu i aspekt ekonomiczny, nawet pomimo naszych chęci pozostawienia ich w drużynie. Wtedy musisz zaczynać prawie od nowa. Prawie, bo posiadając metodologię i filozofię, już nie budujesz od zera. Zaczynasz z dużą grupą zawodników, którzy wiedzą, jak wszystko powinno funkcjonować i nie musisz przekonywać do słuszności swoich metod wszystkich, a zaledwie część.

Do zaakceptowania oferty klubu skłoniło Pana zaufanie i wiara w Pańską filozofię ze strony władz. Czy wciąż czuje Pan takie same wsparcie?

Przyszedłem do Wisły, bo przekonali mnie włodarze klubu oraz, w dużej mierze, Manuel Junco. Dobro klubu leży na sercu pani prezes Sarapacie i prezesowi Dukatowi, którzy swoją pracą chcą mu pomóc i to było właśnie to, czego szukałem. Zamknąłem pewien etap w Hajduku i szybko dałem się przekonać do tego projektu. Muszę przyznać, że spora w tym zasługa Manuela. W mojej opinii, stanowi on ważny i wartościowy element klubowej układanki. Choćby ludzie mogli tego nie dostrzegać, wykonuje kawał dobrej roboty. Jest profesjonalistą, co pokazuje na co dzień, a do tego bardzo kocha Wisłę, co jest ogromnie ważne. Przekonali mnie, nawet pomimo problemów, jakie mogą wystąpić w klubie, bo wychodzę z założenia, że każdy klub bez wyjątku napotyka na jakieś trudności. Jeśli nadejdzie taki moment, że moje przekonanie o słuszności tego, co robię gdzieś się zagubi, będę szczery i to zakomunikuję. W takiej sytuacji to najlepsze, co można zrobić, zarówno dla klubu, jak i dla siebie. Bez wewnętrznego przekonania nie będę w stanie dać z siebie stu procent, a klub za okazane wsparcie i zaufanie zasługuje na szczerość.

Wszystko wskazuje na to, że zaangażowania jednak nie brakuje. Wskazują na to choćby zwycięstwa z Legią w Warszawie po 8 latach oraz z Jagiellonią w Białymstoku po niespełna 5 latach. Wygrane kończące fatalną passę zdarzały się Panu już wcześniej. Po prawie 10 latach Hajduk zdołał pokonać na wyjeździe Dynamo Zagrzeb. Chyba czas pomyśleć nad jakimś przydomkiem związanym z przerywaniem takich okresów posuchy.

To nie moja zasługa, a piłkarzy.

Trzeba jednak ich poprowadzić i pokazać drogę.

To jednak nadal ich zasługa, bo to oni grają na boisku i strzelają bramki. Zadaniem trenera jest sprawienie, by zawodnicy zwizualizowali sobie to, z czym się zetkną podczas wielkiego meczu oraz wiedzieli, co będzie starał się zrobić przeciwnik i co muszą zrobić oni, żeby przeważyć szalę na swoją stronę. Świadomość tego wszystkiego przekłada się na większą pewność siebie, a wtedy łatwiej o włożenie w grę maksymalnego wysiłku. Ja jedyne co robię to krzyczę i dyryguję. Jeśli jednak jest tego za dużo, to znaczy, że praca, którą wykonałeś w przeciągu całego tygodnia nie była dostatecznie dobra. Jest też druga strona medalu. Ogromną satysfakcję sprawia możliwość zobaczenia, że praca włożona w treningi przekłada się na mecz, co potwierdza, że zawodnicy są przekonani o słuszności pracy, którą wykonują. Jeśli cała jedenastka ma takie przekonanie, to jest trudna do zatrzymania. Ja wykonuję tylko część pracy. Zawodnicy swoją gotowością do niej, wysiłkiem i koncentracją osiągają wyniki.

Podczas takich spotkań dochodzi jeszcze jeden czynnik, a mianowicie duża presja. Jak ściągnąć ją z piłkarzy, by nie splątała im nóg?

Właśnie przygotowując ich na to, z czym przyjdzie im się zmierzyć i wszystko jasno tłumacząc. Przed tak szczególnymi meczami mówię swoim zawodnikom, że będą grali przed 25-tysięczną lub 30-tysięczną publicznością, która, kiedy tylko wyjdą na murawę, będzie chciała ich stłamsić, będzie wyzywać ich ojców i matki. Nie może ich to zaskoczyć ani wybić z rytmu. Muszą być przygotowani na to, że rywal będzie chciał zamknąć ich na własnej połowie. Uświadomiwszy sobie to wszystko, można zacząć rozmawiać o tym, jak zniwelować możliwy negatywny efekt własnych słabości i zneutralizować atuty przeciwnika. Żeby zawodnicy czuli się pewnie, wszystko powinno być jak najbardziej uproszczone. Ostatecznie wszystko sprowadza się do dwóch jedenastek grających przeciwko sobie przez 95 minut. Poza tym, nie ma nic więcej.

W zakończonym właśnie sezonie, Wisła znalazła się w czołówce drużyn z najmniejszą liczbą straconych bramek. Gra defensywna uległa poprawie, teraz przyszedł czas na ofensywę?

Zgadza się. Jednym z pierwszych założeń po przyjściu do Wisły, była poprawa defensywy, bo zespół tracił średnio 2 bramki na mecz. W konsekwencji, żeby wygrać musiał strzelić minimum 3 bramki, co nie jest możliwe w każdym spotkaniu, szczególnie w tak zaciętej lidze, jak ta. Pracując nad poprawą defensywy, nie skupialiśmy się tylko i wyłącznie na bronieniu. Dodatkowym aspektem było zwiększenie zaangażowania linii obrony w grę ofensywną. Szukaliśmy koordynacji defensywnej, by na jej bazie próbować wyprowadzać ataki i dążyliśmy do tego, żeby linia obrony była ustawiona możliwie wysoko, tak, by w momencie przejęcia piłki jak najszybciej móc dostać się na połowę przeciwnika. Wciąż mamy szeroki margines, jeśli chodzi o poprawę gry defensywnej, i jeszcze szerszy w przypadku gry ofensywnej. Myślę, że potrzebujemy przyswoić i utrwalić pewne rzeczy oraz opracować więcej wariantów. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu, bo wszystko działo się bardzo szybko. Rozpoczęcie pracy w trakcie sezonu, nowi zawodnicy, nowy pomysł na grę. Trzeba było znaleźć coś na już. Mając więcej czasu, z pewnością można się dużo bardziej rozwinąć.

Niedawno jeden z dziennikarzy przeprowadził w mediach społecznościowych ankietę, zadając pytanie: który z trójki zawodników Arsenić, Halilović, Bartkowski zrobił największy postęp. Najlepiej w tym głosowaniu wypadł Zoran. Zgodziłby się Pan z tym?

To trudne pytanie. Szczerze mówiąc, jestem zadowolony z większości, bo jest wielu zawodników, którzy zrobili postęp. I to nie dzięki mnie, ale dzięki swoim zdolnościom i chęciom do pracy. Weźmy przykładowo Marcina Wasilewskiego. Wasyl przyzwyczajony był do grania blisko własnej bramki, nie przepadał za wprowadzaniem piłki do gry, a teraz można go zobaczyć grającego wysoko i starającego się grać każdą piłkę. Innym przykładem jest Tomasz Cywka. Kiedy przyszedłem do klubu, nie miał najlepszych morale, jednak zrobił postęp: w rundzie wiosennej grał zarówno na skrzydle, jak i jako defensywny pomocnik. Jakub Bartkowski - prawy obrońca, który występuje na swojej nominalnej pozycji, jak i na środku oraz na lewej stronie. Jest jeszcze Zoran Arsenić, którego możesz wystawić, gdzie tylko chcesz. Pewnie mógłby się sprawdzić nawet jako bramkarz. W końcu Tibor Halilović, który wniósł uniwersalność, bo może grać jako playmaker czy jako otwierający grę na skrzydłach. A to tylko kilka przykładów.

Wydaje mi się jednak, że to trener musi znaleźć sposób na rozwój zawodnika.

Codziennie wstaję z myślą, że jestem trenerem, ale moim zadaniem nie jest wyłącznie trenować. Moim celem jest sprawienie, żeby cała drużyna i zawodnicy indywidualnie byli lepsi. Poprawienie jakiejś małej rzeczy wiele dla mnie znaczy. Są jednak i tacy piłkarze, którym nie jestem w stanie pomóc. Nie dlatego, że tego nie chcą, ale dlatego, że ja nie jestem do tego odpowiednio przygotowany. Przewinęło się w mojej karierze kilku zawodników, którzy odnieśli sukces i to chyba najlepsze uznanie dla mojej pracy. Ponieważ ja, ale także i wszyscy trenerzy, którzy z nimi pracowali, byli w pewnym momencie uczestnikami jego drogi na szczyt. To daje satysfakcję.

Monika Chlebek
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA



do góry strony