Strona główna » Wywiady » Bednarz: Kibice zasługują, żeby mówić im prawdę

Bednarz: Kibice zasługują, żeby mówić im prawdę

Data publikacji: 15-10-2012 11:48



O sytuacji finansowej Wisły, o decyzjach właściciela klubu, o dymisji trenera Probierza, męskiej rozmowie z drużyną i o prawdziwym bilansie jego pracy – o tym rozmawialiśmy z wiceprezesem zarządu Wisły Kraków, Jackiem Bednarzem. Zapraszamy do lektury wywiadu.

Fot. Maks Michalczak Fot. Maks Michalczak

Takiej sytuacji przed rozpoczęciem sezonu nikt się chyba nie spodziewał – Wisła jest na trzynastym miejscu w tabeli. W związku z tym zarówno w mediach jak i wśród kibiców przewija cały czas się pytanie o to, co o tej całej sytuacji sądzi właściciel klubu.
Podobnie jak wszyscy w klubie jest rozczarowany bieżącymi wynikami drużyny, tym bardziej, iż wszyscy jesteśmy zgodni, że zespół ma potencjał aby grać i osiągać o wiele lepsze rezultaty.
Intencje właściciela są bardzo jasne, klarowne i nie zmieniają się od początku tego roku. Nowy Zarząd, powołany w marcu bieżącego roku, otrzymał zadanie rekonstrukcji zasad finansowani spółki oraz przebudowę personalną i potencjału sportowego pierwszej drużyny. Wisła brnęła w otchłań, która mogła doprowadzić klub nad przepaść, czyli do absolutnej niewydolności finansowej. W marcu mówiłem, że sytuacja klubu jest trudna i w najbliższym czasie będzie jeszcze trudniejsza. To, co widzimy dzisiaj, jest tego ewidentną emanacją. Za problemami ekonomicznymi idą również problemy sportowe, ponieważ te oba aspekty zawsze w dłuższej perspektywie się łączą.

Nie było więc błędem to, że przed sezonem trener Probierz zapewniał, że drużyna będzie walczyła o mistrzostwo? Nie lepiej było powiedzieć po prostu, że trzeba spodziewać się trudnego sezonu?
Drużyna otrzymała zadanie, jakie odpowiada jej potencjałowi, a uważamy ,że jest to zespół, który personalnie ciągle jest jednym z najlepszych w Polsce. W związku z tym oczekujemy, że będzie tak grał i osiągał stosowne wyniki.
Realna siła zespołu i to, czy tak naprawdę będziemy się liczyli w walce najwyższe cele w tym sezonie, będzie mogło zostać ocenione dopiero na koniec rozgrywek. Dzisiaj gramy poniżej oczekiwań i osiągamy też takie rezultaty.

Wspomniał pan o otchłani finansowej, w którą brnął klub. Na ile udało się z niej już wyrwać i na ile właściciel wyciąga w kierunku klubu rękę, która się z tej otchłani pomoże wydobyć?
Na skutek kilkumiesięcznych działań udało się ustabilizować sytuację , do lata powstrzymaliśmy stałą dotychczas tendencję tonięcia, czyli powiększania zadłużenia. Od lata bardzo ograniczyliśmy wydatki i w nowym sezonie klub ma o wiele niższy i dopasowany do możliwości budżet, choć ciągle jest on daleki od ideału, w którym przychody przynajmniej równoważą wydatki. Spłaciliśmy cześć starego zadłużenia z lat 2011 i 2012. To oznacza, że nie tylko nie toniemy bardziej, a dzięki tym działaniom ewidentnie zaczynamy ruch w górę, bo oszczędności są już teraz wyraźnie widoczne. Jeśli utrzymalibyśmy poziom wydatków taki jak w zeszłym sezonie, to nie widziałbym szansy na uratowanie klubu. Wierzę, że stosując politykę dyscypliny w wydatkowaniu środków, cierpliwości i wytężonej pracy nasza sytuacja ekonomiczna będzie się stale poprawiać i Wisła wydobędzie się z problemów, ale efekty nie przyjdą błyskawicznie z dnia na dzień.
Odpowiadając na pytanie dotyczące właściciela i jego intencji odsyłam do lektury „Przeglądu Sportowego” i artykułu na temat Tele-Foniki jej historii inwestowania w Wisłę. Niezależnie od tego, w jak złym świetle próbowano przedstawić prezesa Cupiała i Tele-Fonikę, pokazano tam jednoznacznie, że piętnaście lat prezesa Cupiała było pasmem sukcesów Wisły w lidze. Trzynaście razy na podium, w tym osiem tytułów mistrzowskich, pokazuje nie tylko jak mocno Wisła w tym czasie zdystansowała konkurencję, ale również jak bardzo właściciel jest kibicem i najlepszym duchem klubu, niezmiennie inwestując w walkę o kolejne tytuły. Z punktu widzenia redakcji naczelnych niektórych ogólnopolskich gazet widzi się te fakty, o czym była mowa we wspomnianym artykule, ale konsekwentnie próbuje się je pomniejszać i przedstawiać właściciela i jego działania w niekorzystnym świetle, tak jakby ewidentnie było to komuś solą w oku.
Inaczej widzimy to w klubie. Z perspektywy Reymonta Tele-Fonika i jej właściciel są od lat niezmiennie w najtrudniejszych momentach dla klubu opoką, na której pomoc można liczyć. Jeśli ktoś nie chce tego zauważyć i tego powiedzieć, jest nierzetelny i nieobiektywny. Wisła nie jest bowiem przedsiębiorstwem dochodowym. Nawet jeśli księgowo w którymś z tych lat notowała dochód, to nigdy nie przyniosła realnego profitu poza osobistą satysfakcją z sukcesów sportowych.
Ja osobiście, z perspektywy ostatnich dekad, uważam , że wejście prezesa Cupiała do Wisły było kołem zamachowym bardzo pozytywnych zmian właścicielskich w klubach Ekstraklasy. W „Przeglądzie Sportowym” z pewnością zabrakło wyraźnie tego stwierdzenia, że to właśnie pojawienie się prezesa Cupiała w Wiśle było impulsem do zainwestowania w piłkę nożną innych osób i kapitału prywatnego niezbędnego do transformacji Ekstraklasy z realiów PRL-u do gospodarki rynkowej.
Wracając do pytania: wola prezesa jest taka, żeby Wisła nadal istniała i w miarę możliwości szybko finansowała się sama, wygrywając na bazie odbudowanego potencjału sportowego.

Jak w tych trudnych warunkach przebiega proces przebudowy drużyny?
Proces zaczął się trzy miesiące temu od odchudzenia kadry o zawodników drogich i nierentownych, odważnego wprowadzenia do pierwszej drużyny utalentowanej młodzieży i uzupełnienia składu o niezbędnych graczy na dwóch pozycjach, które uznaliśmy za absolutne minimum .Proces będzie kontynuowany w zależności od naszych możliwości.
Niestety, wbrew obiegowym opiniom medialnym, jak i opiniom wcześniejszych decydentów, drużyna wcale nie ma ponadprzeciętnej wartości, co usprawiedliwiałoby bardzo wysokie nakłady na nią. Teza o wartości drużyny została brutalnie zweryfikowało przez letnie okno transferowe, w którym wytransferowaliśmy definitywnie z pierwszego zespołu jednego piłkarza za 350 000 euro, a jednego wypożyczyliśmy z opcją wykupu. Na pozostałych, mimo naszych starań, nie było żadnej konkretnej oferty. To daje do myślenia, nie tylko w kontekście naszej przyszłości, ale również przeszłości i bardzo dziwnego wybiórczego punktu widzenia niektórych mediów, którym bardzo łatwo przychodzi krytyka obecnego zarządu, zapominając przy tym, celowo lub nie - pozostawiam to ocenie czytelnika - że zupełnie kto inny jest odpowiedzialny za dzisiejsze problemy, a obecny Zarząd próbuje po prostu je rozwiązać.
Nie chodzi o polemikę z kimkolwiek. Jest to kwestia wiary, że mówienie najtrudniejszej prawdy jest lepsze niż mówienie najpiękniejszych kłamstw, bo ostatecznie prowadzi to do czegoś dobrego, choć szczerego zawsze naraża na bolesną i personalną krytykę. Na prawdę i wyjaśnienia zasługują przede wszystkim nasi kibice, a więc ci, dla który Biała Gwiazda to dużo więcej niż często sobie wyobrażamy.

Skoro wspomniał pan o oknie transferowym, to zapytam podsumowanie pana pracy, o które ostatnio pokusił się „Fakt”. Może się pan odnieść do przedstawionych przez tą gazetę wyliczeń?
Oceniam ten tekst trzema słowami: nierzetelny, nieobiektywny, kłamliwy. Myślę, że był jakiś powód, dla którego on musiał powstać, ale nigdy go nie poznamy. Mogę tylko przypuszczać, że redaktor Miga miał przyłożyć możliwie mocno i bez pardonu Bednarzowi, zwalając na niego winę za wszystko, co złe było i jest w Wiśle.
Jeśli chodzi o mój prawdziwy bilans poprzedniej pracy, to przyszedłem do drużyny, która skończyła sezon na ósmym miejscu, zmieniając po drodze kilku trenerów, z bardzo wysokim budżetem i wieloma niepotrzebnymi, niegrającymi piłkarzami. W trakcie ponad dwóch lat pracy zdobyliśmy dwa tytuły mistrzowskie w seniorach , jeden w Młodej Ekstraklasie, ustabilizowaliśmy finanse na poziomie akceptowalnym dla głównego akcjonariusza, wydawaliśmy pieniądze i je zarabialiśmy, a bilans tych działań w obu sezonach był dodatni. W tym czasie też wszystkie kontrakty popisane moim nazwiskiem we wszystkich przypadkach uzależniały wysokość wypłaty bardzo dużej części wynagrodzenia od tego, czy się gra i czy wygrywa, co uważam za coś absolutnie oczywistego i koniecznego. Straciłem pracę po klęsce w eliminacjach Ligii Mistrzów, ale odchodząc zostawiłem zespół, któremu zabrakło sekund do obrony tytułu i z którego wytransferowano 2010 roku piłkarzy za ponad 25 milionów złotych. Nie wszystko się udało i nie wszystko zrobiłem idealnie, ale nie mam się czego wstydzić. Najwyraźniej dobrze ocenili moją pracę ci, którzy mnie zatrudnili ponownie. Ich ocena, w przeciwieństwie do redaktora Migi, jest wiarygodna i obiektywna, albowiem oparta na faktach, a nie konfabulacji, czyli wymyślaniu nieistniejącej rzeczywistości.
Jak bumerang u moich krytyków wraca kwestia Tomasa Jirsaka. Jego transfer wymaga więc kilku słów komentarza. Tomas przyszedł do Wisły jako młodzieżowy reprezentant Czech za 700 tysięcy euro, choć jego ówczesna wartość była trochę wyższa. Transfer był negocjowany przez komitet transferowy składający się z trzech osób. W artykule „Faktu” Jirsak podany jest jako najlepszy przykład piłkarza, na którego pieniądze zostały roztrwonione. Chcę zwrócić uwagę wszystkich na fakt, że Jirsak jest zawodnikiem, który w Wiśle spędził pięć sezonów, rozegrał ponad 150 meczów i u wszystkich pięciu trenerów, którzy prowadzili w tym czasie zespół, w mniejszym lub większym stopniu grał. Zdobył trzy mistrzostwa Polski, jedno wicemistrzostwo i zaliczył fazę grupową Ligi Europejskiej. Życzę każdemu dyrektorowi sportowemu i prezesowi, aby wszystkie jego nieudane transfery miały tak udaną statystykę i tak dobrze się zamortyzowały. Prawdą jest, że nie udało się odzyskać z tytułu jego transferu pieniędzy, ale prawdą jest też, że klub nigdy realnie nie starał się go sprzedać.
O wiarygodności tekstu redaktora Migi i tego jak rzetelnie przyłożył się do pisania, świadczy przypisanie mi transferu Andre Barreto, choć w tym przypadku muszę się zgodzić z panem redaktorem, że za sześć meczów tego zawodnika dla Wisły zapłacono fortunę, tyle tylko, że zrobili to moi poprzednicy, czego, z rozmysłem lub nie - zostawiam to czytelnikowi do oceny - pan redaktor raczył nie zauważyć. Jeśli chodzi o Barreto, to przyznaję się, że robiłem co mojej mocy, aby się go pozbyć za wszelką cenę i mam sobie za złe, że nie udało się tego zrobić szybciej niż to faktycznie nastąpiło. Za to biję się w pierś i gotów jestem posypać głowę popiołem. Do dzisiaj jednak uważam, że i tak zyskaliśmy, schodząc z jego bardzo wysokiego kontraktu, który musielibyśmy wypłacać mu za nic. Podobnie było zresztą z Norbertem Varga , Hristu Chiacu i paroma innymi.
Nijak do rzeczywistości nie mają się kwoty dotyczące Juniora Diaza czy Marcelo. Nie wiem też, kto wymyślił, że Radosław Matusiak kosztował nas prawie półtora miliona złotych. On tu przecież był pół roku, a koszt sprowadzenia go to była prowizja dla menedżera, która wyniosła bodajże 10 000 euro.
Trzeba pamiętać, że udało się wtedy sprzedać zawodników nietransferowalnych, na przykład Michaela Thwaite’a czy Mariusza Magierę, którzy byli u nas zawodnikami głębokich rezerw.
Osobnym rozdziałem był transfer Dariusza Dudki, którego sprzedaliśmy doskonale w bardzo dobrym dla klubu momencie , co w żaden sposób w podsumowaniu „Faktu” nie zostało ujęte.
Mamy też absurdalną sytuację, kiedy ktoś próbuje mnie rozliczać z transferów Miśkiewicza, Sikorskiego czy Quioto. Ci ludzie są tu dopiero trzeci miesiąc, a trafili tu po to, żeby nas przekonać do siebie. Czy to była porażka, czy sukces, czas pokaże.
Bilans jest więc zupełnie inny. Wszystkie te transfery zostały przeprowadzone przy akceptacji zarządu i rady nadzorczej, więc nic się nie stało jednoosobowo. Tych pozytywnych rzeczy więc, o których mówię, nie należy traktować jako propagandy sukcesu Jacka Bednarza, bo to wszystko emanacja tego, co razem z innymi osobami robiłem dla klubu. Nie chcę oczywiście powiedzieć, że wszystko, co zrobiliśmy, było idealne lub zakończyło się sukcesem, bo tak nie było. Prawdziwa cnota krytyki się nie boi i ja się tej krytyki nie boję. Oczekuję jednak, że będzie ona obiektywna i poparta argumentami, a nie konfabulowaniem bzdur, jakie można było przeczytać w „Fakcie”.
Na koniec pragnę bardzo wyraźnie podkreślić, że pozwoliłem sobie na te kilka słów komentarza wyłącznie z powodu kibiców, na których zadaniu, wsparciu i zrozumieniu obecnemu Zarządowi ze mną w składzie zależy. Nie zamierzam się gloryfikować ani wdawać w polemiki z panem Migą, ponieważ sprowadziłbym się tym samym do poziomu, na którym jest ten tekst i intencje, dla których powstał.

Wracając do przebudowy drużyny: na ile utrudniła ją decyzja trenera Probierza, który podał się do dymisji? Zaskoczyło to pana?
Byliśmy zaskoczeni wszyscy – od właściciela po organa spółki. Trener miał zielone światło, aby te niezbędne zmiany, które uważaliśmy, że były potrzebne, dokonać. Nie zwolniliśmy Probierza, a przyjęliśmy jego dymisję. Jestem wiceprezesem Wisły i to jest moja drużyna, więc nawet gdy ją oceniam źle, nadal jestem po jej stronie. Nie raz już piłkarze usłyszeli ode mnie gorzkie słowa prawdy. Mam nadzieję jednak, że współdziałając, wspólnie jesteśmy w stanie ten kryzys przełamać i skierować drużynę na właściwe tory.

Czy pana zdaniem drużyna rzeczywiście zbuntowała się przeciwko trenerowi?
Moim zdaniem to nie był bunt. Gdybym wiedział, że tak było, to skończyłoby się to zupełnie inaczej. Wobec piłkarzy zostałyby wyciągnięte surowe konsekwencje. Wierzę że nie było chemii między częścią zawodników i trenerem. Tak czasem bywa, dlatego ich współpraca nie chciała się ułożyć właściwie i nie przyszły za nią oczekiwane wyniki.

Tuż przed tym, gdy do szatni drużyny wszedł Tomasz Kulawik, miał pan męską rozmowę z drużyną. O szczegółach tej rozmowy pewnie nie będzie pan chciał mówić, ale zapytam o reakcję zawodników po niej. Czy pana słowa trafiły do drużyny?
To, co powiedziałem zawodnikom, jest naszą wewnętrzną sprawą i tak zostanie. Mogę natomiast powiedzieć, że gdy skończyłem mówić, nie padło żadne pytanie, nikt się nie odezwał. To niech wystarczy za komentarz. Szczerze powiedziawszy, to reakcje z pewnością były różne, bo zespół jest zbiorowiskiem ludzi, którzy różnie reagują na różne bodźce. Każdy z nich musi się zderzyć z prawdą o rzeczywistości, z którą się stykamy. Wierzę, że niezależnie od tego, czy X się obrazi, Y wzmocni, a Z załamie, to dla nich droga jest tylko jedna: dążenie z wszystkich sił od pierwszej do ostatniej minuty do zwycięstwa w każdym kolejnym meczu.

Nie dziwi pana, że w mediach nadal poddaje się w wątpliwość to, że trener Kulawik nie jest trenerem tymczasowym?
Trener Kulawik jest naszym trenerem docelowym. Uważamy, że nadchodzą czasy dla młodych trenerów. Młodych, ale takich, którzy mają umiejętności i doświadczenie, żeby sobie poradzić z bardzo trudnym procesem, jakim jest szkolenie i prowadzenie drużyny w Ekstraklasie. Tomasz Kulawik jest bardzo dobrym kandydatem, ale jego przyszłość określi praca i wyniki, jakie będzie miała drużyna. Dziś Tomasz Kulawik ma moje stuprocentowe wsparcie i zrobię wszystko, żeby mu pomóc, aby mu się udało. Nie będę jednak wykonywał jego pracy: nikt nie będzie przynosił kartki trenerowi, nikt nie będzie mu mówił, co ma robić, bo to by znaczyło, że kłamałem mówiąc, że wierzę w jego umiejętności i mu ufam . O tym jednak, jak długo będzie pracował trener Kulawik, zadecydują efekty jego pracy, z czego zarówno on jak i ja zdajemy sobie doskonale sprawę.

W czwartkowym „Dzienniku Polskim” pojawił się artykuł, w którym stwierdzono, że jeśli Wisła będzie miała wizję jak Ferguson w Manchesterze United, to przed klubem lata sukcesów. Czy Wisła ma więc taka wizję?
Myślę, że Wisła ma swoją własną drogę, którą powinna iść. Ja tu wróciłem po to, aby Wisła kosztowała tyle, co w latach 2007 – 2009 i od przyszłego sezonu, a może i od przyszłego roku na pewno tak będzie oraz żeby była silną drużyną, która jest w stanie walczyć o mistrzostwo Polski.

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.

M. Górski
Biuro Prasowe Wisły Kraków SA



do góry strony